Spędzam z Panienką praktycznie cały czas. Dwa razy w tygodniu wychodzę do pracy – znikam wczesnym popołudniem, wracam około 22. Nic wielkiego w sumie. W każdym razie dla świata, bo dla mnie to cudowne wakacje, ta praca ( męcząca dość, bo jednak praca).
No i jestem ja sobie w pracy, Proszę Państwa, a tu nadchodzi sms. W wolnej chwili odczytuję. I co? Oto Ojciec Dzieciom raczy informować mnie, że Panienka trzymana za rączkę „stąpa”. No nie! Jestem z nią non stop niemalże, a ledwo się odwrócę, a ona zaczyna chodzić w towarzystwie swojego wiecznie-poza-domem Ojca! I czy można jeszcze mówić o jakiejś sprawiedliwości?

Co ciekawe, Panienka trzymana za rączki chodzi już całkiem sprawnie. Wczoraj obeszła cały nasz dom dookoła, po chodniku. Wszyscy się cieszą, a ja się zastanawiam. Hmm. Nie przypominam sobie, żebym Starszaka kiedykolwiek prowadziła w ten sposób. Najpierw raczkował, a potem zaczął chodzić. Żadnych okresów przejściowych. Mam wrażenie, że to całe prowadzenie malucha za rękę to nic dobrego. Niby Panienka rwie się do tego, jest pełna radości i wesolutko tupta. Ale coś mi mówi, że jeśli jej stopy, kolana i biodra będą zupełnie gotowe do przejścia z raczkowania do chodzenia, to sama zacznie chodzić.
Przykro mi córko, matka cię prowadzić za rączki nie będzie. Chcesz chodzić, to chodź.
A poza tym od takiego drobienia za maluchem, w pół zgiętej pozycji, strasznie boli kręgosłup.