Zacznę od tego, że jest mi dość łatwo kupować i mieć mało. Powód jest prosty: mieszkam w malutkim mieszkaniu. Nie małym, a malutkim. I to po prostu zmusza mnie do ograniczeń. Wiecie jak to jest, gdy człowiek jedzie na wakacje samochodem z dużym bagażnikiem. Bierze się sporo rzeczy, bo się zmieszczą. W zeszłe wakacje jechaliśmy na rowerach, z plecakami i sakwami. Na tydzień wzięliśmy tylko tyle, ile nam się tam zmieściło. No i w przypadku malutkiego mieszkania zasady są podobne. Ale… do tego też musiałam dojrzeć. Bo przecież ile miejsca zajmuje nowa bluzka? Niewiele! W tym tekście opowiem Wam o tym, czym jest dla mnie minimalizm i co robię z nadmiarem rzeczy, gdy się jednak pojawi.
Czym jest minimalizm?
Zacznijmy od definicji. Wydaje mi się, że minimalizm jako sposób na określenie stylu życia pojawił się za sprawą Leo Babauty. Zgodnie z jego filozofią, minimalizm oznacza życie bez rzeczy, które nie są nam niezbędne. Wszystko po to, by w pełni koncentrować się na tym, co istotne, czyli na przykład swoich pasjach, rodzinie. I tu nie chodzi jedynie o zbędne przedmioty, ale i obowiązki, to, czym się zajmujemy. Minimalizm ma prowadzić do uproszczenia naszego życia.
Patrząc w ten sposób, nie jestem minimalistką. Ale otaczając się przedmiotami albo podejmując decyzję o zakupach – mam z tyłu głowy pytanie: „po co?”. Minimalizm w moim wykonaniu oznacza posiadanie rzeczy, które spełniają określone warunki (tu się kłania Marie Kondo):
- są użyteczne, korzystamy z nich
- są piękne, sprawiają przyjemność
- mają wartość sentymentalną
Częste przeprowadzki spowodowały, że po kilku pakowaniach przekonałam się na przykład, że trzymane w dolnej szufladzie notatki ze studiów naprawdę nie są mi do niczego potrzebne. Większość wyrzuciłam zostawiając dwa notatniki, do których (szczerze!) zaglądam i są dla mnie źródłem przydanej wiedzy. A robiąc dwa razy w roku sezonową zmianę szafy sprawdzam co słychać w moich ubraniach i czy na pewno wszystkie noszę. Czasem przy sprzątaniu mam sposobność przyjrzeć się jakimś rzeczom i zastanowić, czy na pewno muszę je mieć. Czy są przydatne, ładne lub mają wartość sentymentalną?
Minimalizm i zakupy
Minimalizm to nie tylko sposób zarządzania rzeczami, które już mam, ale też idea która pomaga mi w zakupach. Sprawdza mi się to na przykład przy kupowaniu akcesoriów kuchennych i naczyń, których mamy w sumie niewiele (bo z ilu talerzy jednocześnie można korzystać?). Ale moje pytania zakupowe są uniwersalne:
- do czego będzie mi to służyć?
- czy mam inną rzecz pełniącą taką funkcję?
- jak często będę tego używać?
- gdzie będę to przechowywać?
To ostatnie pytanie jest dość kluczowe. Nie kupiłam sobie nigdy dużej, solidnej torby treningowej (ach, siłownio, tęsknię!), bo nie umiałam wymyślić, gdzie będzie leżeć poza treningami. Może po remoncie znajdę takie miejsce i wtedy się zastanowię, ale plecak i torba bawełniana też mi wystarczają. I tu wychodzi kolejne pytanie:
- czy na pewno tego potrzebuję?
A może tylko mi się tak wydaje? Może to jest sztucznie wykreowana potrzeba i tak naprawdę mam już rzecz, która mi będzie służyć do tych celów? Czy nie padłam ofiarą reklamy? Skąd wiem o tej rzeczy? Czy potrzebuję mnożyć byty? Czy kolejna rzecz, która kiedyś zostanie wyrzucona, jest światu niezbędna? A gdy mam wątpliwości, zadaję sobie ostatnie pytanie:
- jaką potrzebę ma zaspokoić ten zakup?
Czy dzięki tej rzeczy poczuję się lepiej? Czy to zakupy poprawiające nastrój? Czy na pewno jestem głodna? I tak dalej, i tak dalej.
To bardzo pomocne, ale oczywiście nie oznacza to, że nie dokonuję zakupów spontanicznych albo na pytanie odpowiadam sobie „bo mam na to ochotę”. Ostatnio kupiłam nowy tusz do rzęs. Gdybym mocno podrążyła, doszłabym do wniosku, że może wcale nie muszę malować rzęs. Ale – lubię, mam na to ochotę, ten tusz mi się podoba. I mam tylko jeden, nie kupuję na zapas, nie zmarnuje się.
Jest taki trik zakupowy polegający na tym, by zamiast dodać rzecz do koszyka w sklepie online, zapisać sobie link do produktu. Jeśli po jakimś czasie – tygodniu czy miesiącu – dalej uważamy, że warto to kupić, to kupujemy. Zdarzyło mi się ustawić w sklepie online powiadomienie o dostępności produktu. Gdy przychodziło po jakimś czasie uświadamiałam sobie, że w sumie to ja tego nie musze kupować, a nawet nie mam ochoty. A to mógł być zakup impulsywny, w sumie bezsensowny.
Co robię z niepotrzebnymi rzeczami?
Pozbywanie się rzeczy wymaga chwilę uwagi, jeśli chcemy robić to sensownie, a więc – nie wyrzucając do śmieci, a w miarę możliwości dając rzeczom drugi życie. Jest na to kilka sposobów.
Książki
Pozbywanie się książek nie jest bardzo prostą sprawą. Często wydaje nam się, że jak to, jak można oddawać lub wyrzucać książki? Ja, przywiązana do swojego księgozbioru, nabrałam w końcu przekonania, że są książki, które chcę mieć, ale są takie, które mogą iść w świat. Na przykład poradniki, powieści lub podręczniki. Co można zrobić?
- oddać znajomym
- przekazać do biblioteki
- sprzedać – udało mi się sprzedać całkiem sporo książek!
- oddać w ramach akcji Poczytaj Mi – przygotowane książki odbiera kurier, a potem trafiają do czytelni w całej Polsce
Ubrania
Sama nie oddaję wielu swoich ubrań, ponieważ wcale nie mam ich sama bardzo dużo. A to, co mam – noszę i zużywam. Ale cóż, czasem ubrania robią się za małe ;), czasem zmienia się gust. Inną kategorią są też ubrania dla dzieci.
- dobrym pomysłem są wymianki ubrań, na przykład w pracy. Mam z takiej wymianki kilka ubrań, kilka swoich tak oddałam. Można umówić się z jakąś grupą znajomych na spotkanie towarzysko-wymiankowe i przyjemnie spędzić czas
- niektóre ubrania sprzedaję
- można ubrania oddać w akcji Ubrania Do Oddania i przekazać tym samym pieniądze na wybrany cel charytatywny. Trzeba przygotować paczkę, po którą przyjedzie kurier
- Czasem ubrania są zbierane przez organizacje np. Serce Miasta w Warszawie (pomagają osobom w kryzysie bezdomności)
- Warto rozejrzeć się za grupami typu podzielnia w swojej dzielnicy. Sporo jest ich na Facebooku
Różności
Zabawki? Drzwi do pokoju po remoncie? Nietrafione prezenty? Pół kubełka farby? Na wszystko znajdą się chętni. Ja najczęściej korzystam z dzielnicowej grupy „Podzielnia”, na której ludzie oddają naprawdę najróżniejsze rzeczy. Co sama tam oddałam? Plastikową lampę Alladyna (w sezonie balików przedszkolnych trafiła do dziewczynki posiadającej strój Jasminy), słowniki z których nie korzystałam, poradniki dla rodziców niemowląt, abażurki do cottonballs, pluszaki, wózek dla lalek. Czyli rzeczy już niepotrzebne nam, ale takie, które szkoda wyrzucić. Na takiej grupie można wystawić fronty od szafek kuchennych albo kryształowy wazon i szybko znajdą zainteresowanych odbiorem.
Dlaczego warto?
Różne osoby mają różne powody, dla których skłaniają się ku minimalizmowi. Dla mnie ważnym aspektem jest ekologia. Jestem zdania, że na świecie jest już i tak za dużo rzeczy, więc jeśli nie muszę się do tego dokładać, to staram się nie mnożyć bytów. Ważne jest dla mnie zużywanie rzeczy do końca czy dawanie im drugiego życia. Lubię tez porządek, a malutkie mieszkanie jest bardzo wymagające. Można je łatwo zagracić, nie wybacza błędów w urządzaniu, a każda rzecz powinna mieć swoje miejsce.
Lubię otaczać się ładnymi rzeczami. Kawa z porcelanowej filiżanki smakuje naprawdę inaczej. Lubię siedzieć wieczorem w ładnym szlafroczku, a kwiaty trzymać w miłym dla oka wazonie. Takie dopieszczanie codzienności sprawia mi przyjemność. Dlatego staram się otaczać rzeczami, które w tym pomagają. Inne, które zajmują miejsce, zagracają przestrzeń, wręcz mnie irytują. A gdy wracam zmęczona z pracy potrzebuję odpoczynku w przyjemnej, kojącej przestrzeni. Moja interpretacja minimalizmu to dążenie właśnie w tym kierunku – mieć tyle, ile naprawdę potrzebuję i tak, jak potrzebuję.
Mam nadzieję, że Cię zainspirowałam.
Dziękuję za lekturę
Ola
Zainteresował Cię ten tekst?
Przeczytaj inne z kategorii CODZIENNOSC
Obserwuj mnie na Facebooku
Obserwuj mnie na Instagramie