Dawno przestałam liczyć dni i tygodnie. To trwa już bardzo długo. Na tyle długo, że widzę wyraźnie jak wpłynął na mnie ten czas. Nie chcę tu podawać przykładów negatywnego wpływu tej sytuacji na moje życie, chociaż mam świadomość, że i tak jest nam dobrze. Jeśli z takim bilansem zamkniemy temat pandemii, to uznam się za szczęściarę. Ale to nie znaczy, że nie dzieje się nic. Bo dzieje. Ale zamiast pisać o tych złych rzeczach, skupię się na pozytywnych, chociaż brzmi to trochę jak herezja. Co pozytywnego może być w tym czasie? Co dobrego może przynieść pandemia? Postanowiłam przyjrzeć się swojemu życiu w ostatnich tygodniach i poszukać jasnych punktów. Bo są. I mam nadzieję, że te refleksje zostaną już ze mną.
Zew natury
Gdy zakazano wejścia do parków i lasów na początku poczułam zdziwienie, ale nie żal. Przyszedł… zaskakująco szybko. Już po kilku dniach zatęskniłam za kontaktem z przyrodą. I gdy wychodziłam z domu do sklepu, nie mogłam się powstrzymać przed zatrzymaniem przy krzewie, by dotknąć lepkich pąków i mechatych liści. Dotykałam trawy i kory drzew. Patrzyłam jak rozkwitają osiedlowe drzewka. A gdy ograniczenia zostały zdjęte, poszłam do ulubionego parku i poczułam, jak bardzo mi go brakowało. Mam swoje szlaki i swoje miejsca, oazy. Znajduję tam spokój, cieszę oczy. Przyglądam się z bliska jabłoniom w starym sadzie. Oglądałam je w pełnym rozkwicie, a teraz obserwuję jak rodzą się owoce. Słucham śpiewu ptaków. Pobrałam aplikację, która pomaga mi uczyć się rozpoznawania ich głosów, robię zdjęcia, a potem w domu porównuję ze zdjęciami w atlasie. W bezchmurne noce zadzieram głowę i patrzę w niebo. Rozpoznaję piękną Wenus, umiem dostrzec konstelację Lwa, a Kastor i Polluks są już jak starzy przyjaciele. Tu też wspomagam się aplikacjami i lekturą. A patrzenie w niebo niesamowicie mnie uspokaja.
Ta bliskość z przyrodą, to ukojenie jakie daje mi natura, są wielkim prezentem. Odkryłam to właśnie teraz.
Rower to wolność
Moja relacja z rowerem była dość… trudna. Lubiłam jeździć, ale czułam, że technicznie jestem dość słaba, nie czułam swobody, nie czułam się bezpiecznie. I chociaż dzięki Ojcu Dzieciom zaliczyłam kilka dłuższych wypraw, to rower nie był moim podstawowym środkiem lokomocji. W czasie pandemii to się zmieniło. Aby ograniczyć poruszanie się komunikacją miejską, przesiadłam się na rower. Gdy dołożyłam sakwy – zaczęłam jeździć po zakupy. Wieczorne wypady rowerowe dla przewietrzenia głowy stały się nowym rytuałem. Od niedawna jeżdżę na rowerze do pracy. Nie mam daleko, jakieś 5 kilometrów. Ale jeszcze rok temu byłoby to dla mnie za trudne. Bałabym się po prostu, a teraz wsiadam i jadę. Zyskała na tym moja kondycja, ogromnie. A od kiedy kupiliśmy Panience jej rower, plany na weekend robią się same. Gdy na kilka dni oddałam rower do serwisu, poczułam się… uziemiona. Rower już ze mną zostanie. Nie wiem, czy jak mój mąż, będę jeździć przez cały rok, mam wciąż lekki problem z sukienkami i spódnicami, ale tej wolności już sobie nie odbiorę.
Lepszej okazji nie będzie
Uświadomiłam sobie, że nie będzie żadnego „później”. Nie będzie lepszych czasów. Nie będzie lepszej okazji. Mam czerwoną sukienkę z Riska, bardzo ją lubię, zakładam raczej oszczędnie. Teraz, w czasie zamknięcia, zdarzyło mi się założyć ją do pracy w domu. I było mi w niej bardzo przyjemnie, po prostu.
Mój piękny, porcelanowy kubek z serwisu „Ślad człowieka”, który stał na półce jak największa świętość, został z niej zdjęty i kilka razy już w nim piłam poranną kawę. Nie codziennie, ale nie chcę go już traktować tak, jakby to był obiekt muzealny, na bardzo wyjątkowe okazje. To porcelanowy kubek, rzecz do korzystania. Podobnie jak moje pióro Montblanc, które dostałam z okazji matury. Podpisywałam się nim w czasie ślubu, a potem schowałam „na wyjątkowe okazje”. Teraz wyjęłam i używam do codziennej pracy.
Mogłabym tak czekać z tą sukienką, aż ubraliby mnie w nią do trumny.
Nie chcę czekać, na wyjątkowe, lepsze okazje. Każdy dzień powinnam traktować wyjątkowo. Tego najmocniej nauczyła mnie pandemia. Gdy odebrano nam tak proste rzeczy, jak wyjście do parku, swoboda przemieszczania się. Gdy od marca nie mogę przytulić się do własnej mamy czy wpaść do babci na obiad. Rzeczy, które wydawały się normalne, oczywiste i na wyciągnięcie ręki – przestały takie być. I to uświadamia, jak cenna jest zwykła codzienność. Jak krucha. I to ją powinno się celebrować najbardziej. Bo naprawdę nie wiemy, na jakim świecie obudzimy się jutro. Chcę wierzyć, że będzie dobrze.
Dziękuję za lekturę.
Ola
Zainteresował Cię ten tekst?
Przeczytaj inne z kategorii LIFESTYLE
Obserwuj mnie na Facebooku
Obserwuj mnie na Instagramie
2 Comments
Ana
Pewnie, że będzie dobrze….ale czas nie wraca. Spacer , podróż bliska czy daleka albo herbata w ulubionym kubku, spotkanie, to jest prawdziwa treść życia. Święto jest codziennie.
Visenna
Carpe diem, każdy dzień jest ważny i niepowtarzalny