Decyzja, by pojechać do Budapesztu była dość spontaniczna. I dopiero w ostatniej chwili zaczęliśmy przygotowywać się do pobytu w tym mieście, czytać, oglądać plan miasta. I to był wyjazd inny niż moje dotychczasowe. Chciałam mniej zwiedzać, odhaczając na liście kolejne zabytki, a więcej po prostu być. Patrzeć na miasto, spacerować, chłonąć jego atmosferę. Oraz, przede wszystkim, spędzać czas z Ojcem Dzieciom, w scenerii pięknej europejskiej stolicy. To, co znajdziecie poniżej, to trochę zapis naszego pobytu, trochę subiektywny przewodnik, a przede wszystkim zachęta do odwiedzenia tego miasta.

Budapeszt – przyjazd
Z różnych względów podjęliśmy decyzję o podróży autokarem. Z jednej strony cena była atrakcyjna, z drugiej – towarzyszyła nam myśl o radykalnie mniejszym zanieczyszczeniu powietrza w porównaniu do ton paliwa spalanych przez samolot na takim odcinku. Pojechaliśmy w nocy – o 22 ruszyliśmy z Warszawy, by o 10 rano wysiąść w Budapeszcie. Ja, zaopatrzona w poduszkę i koc, wyspałam się całkiem przyzwoicie. Mój mierzący 190 cm mąż nadrabiał miną – autokary to nie zawsze jest miejsce dla wysokich…
Jeszcze na dworcu chcieliśmy kupić sobie jakąś bułkę. I to był nasz pierwszy kontakt z językiem węgierskim. Oboje znamy kilka języków i po raz pierwszy z życiu nie byliśmy w stanie domyślić się, co napisane jest na kartkach w budce z pieczywem. Słodkie, słone, z mięsem, bez? Zero szans. Nawet na Islandii było mi łatwiej! Węgierski pokonał nas kompletnie. Zrezygnowaliśmy więc z dworcowych bułek i pojechaliśmy do centrum…
Tu mała dygresja. Komunikacja miejska w Budapeszcie jest, z perspektywy turystów, świetna. Kilka linii metra (polecam przejażdżkę linią nr 1, najstarszą!), autobusy, tramwaje i trolejbusy. Automaty biletowe z instrukcją po angielsku, wszystko bardzo wygodne. Dziwił nas ogromny ruch samochodowy w mieście – z korkami nawet w niedzielę.
Budapeszt i jedzenie
Nasz plan zakładał śniadania i kolacje w apartamencie oraz obiady i przekąski na mieście. Jedynie pierwszego dnia, prosto z autokaru poszliśmy na śniadanie do kawiarni: przepyszną zieloną szakszukę i porządną kawę w fekete.

W związku z tym, że przemieszczaliśmy się głównie na piechotę, to popołudniowe apetyty nieźle nam dopisywały. A jeśli Węgry, to langosz: drożdżowy placek smażony w głębokim tłuszczu, smarowany kwaśną śmietaną i posypany startym żółtym serem. Cesarz streetfoodu. Nie musimy rozmawiać o kaloriach, prawda? Rozmawiamy o doświadczeniach! I stanie w kolejce po langosze w barze Retro Lángos było bardzo przyjemnym doświadczeniem. Jeśli będziecie na Węgrzech – koniecznie!

A deser? Austro-węgierski przysmak, czyli strudel. Kruche ciasto z nadzieniem, posypane cukrem pudrem. Bardzo chciałam zjeść prawdziwy, dobry strudel i wylądowaliśmy w niesłychanie klimatycznym miejscu: Strudel House. Siedzieliśmy przy stoliku sącząc pyszne, węgierskie wina i obserwowaliśmy cukierników przy pracy: produkcja strudli odbywa się na oczach gości. A sam lokal wygląda tak, jakby zaraz miał do niego wejść Robert Makłowicz. Nasze strudle z jabłkami były przepyszne…
Strudel z jabłkiem w Strudel House
Węgry to też wspaniałe wina i ostatniego dnia udało nam się trafić do winiarni, w której byliśmy jedynymi obcokrajowcami. Klimatyczna piwnica, wypełniona po brzegi i wielostronicowa karta win. Dawno nie piłam tak doskonałego wina jak tam.
To, co zwróciło naszą uwagę, to wygląd warzyw na targowiskach i w zwykłych marketach. Były przepiękne. Piękne papryki, które kupowaliśmy na śniadania i kolacje, dorodne pomidory, błyszczące bakłażany. Naprawdę widać było różnicę. Samo chodzenie po dziale warzywnym było przyjemnością…
Zwiedzanie Budapesztu
Nasze założenie było proste – spędzić trzy spokojne dni, nie spiesząc się, kontemplując. Widziałam, że chcę odwiedzić jakieś muzeum, ale postanowiłam mocno się ograniczyć. Ostatecznie, byliśmy w dwóch muzeach i były to bardzo udane wizyty.
Terror Haza (Dom Terroru) mieści się w budynku, w którym w czasie II wojny siedzibę i więzienie mieli strzałokrzyżowcy (węgierskie ugrupowanie kolaborujące z III Rzeszą), a potem stalinowska policja polityczna. Miejsce ma przerażającą przeszłość. Można przyczepiać się do narracji i scenografii muzeum, ale nie można odmówić wrażenia jakie robi. Piwnice, w których znajdowały się cele, sale przesłuchań i egzekucji pozostawiono we właściwie nienaruszonym stanie. I zwiedzanie jest naprawdę mocnym przeżyciem. Nie zabrałabym tam dzieci, ale warto zobaczyć.

Naszym drugim wyborem była Węgierska Galeria Narodowa, mieszcząca się w przepięknym Zamku Królewskim w Budzie. Świetnie zbiory sztuki, piękne wnętrza i bardzo dobre teksty prowadzące przez wystawy od sztuki średniowiecznej, po współczesną. I to było naprawdę wspaniałe zwieńczenie naszego spaceru od Mostu Wolności przez wspinaczkę na Cytadelę na Górze Gellerta aż do Zamku Królewskiego.

Jedno z nas jest prawdziwym fanem targów staroci, więc nie ominęła nas wyprawa na Ecseri, największy budapesztański targ. Niemal godzinna wycieczka autobusem pokazała nam urokliwe zabudowania osiedla Wekerle. Nigdy byśmy tam nie trafili gdyby nie wyprawa na targ, a ta część Budapesztu, zbudowana jako miasto-ogród, z charakterystycznymi drewnianymi frontami kamienic i centralnym placem Kós Károly jest naprawdę warta spaceru. Targ staroci był dość pustawy (co nawet przyjemne), z barem serwującym langosze (a jakże) i sprzedawcami serwującymi od patefonów, przez meble, po zepsute zabawki.

Snując się po mieście po prostu „wpada się” na piękne zabytki, zapierający dech w piersiach Parlament, Bazylikę św. Stefana, ogromną synagogę, piękną Halę Targową czy po prostu kamienice pamiętające cesarstwo. I takie chodzenie po mieście, bez planu, też jest bardzo przyjemne.
Budapeszt nocą
Budapeszt słynie z ruin barów, czyli opuszczonych kamienic zaadaptowanych na kluby i bary. Kiedyś w Warszawie działała przy Mokotowskiej kamienica 5-10-15 i to było troszeczkę to. W Budapeszcie odwiedziliśmy Szimpla Kert, chyba najsłynniejsze miejsce tego typu. Kilka pięter, zaułki, podwórko, bary, tłum ludzi. Spędziliśmy tu trochę czasu obserwując ludzi i pijąc wino (w jednym z barów bardzo średnie, w drugim – porządnym wine barze znakomite). Zaświtało mi wspomnienie klimatu klubów przy Dobrej (w Jadłodajni Filozoficznej urządzałam 19 urodziny!).

Dwa zjawiska zwróciły naszą uwagę w Budapeszcie. Po pierwsze, kompletny brak pijanych, awanturujących się ludzi. Sporo chodziliśmy późnym wieczorem, środek weekendu – a mimo wszystko było spokojnie.
Jednak to, co wzbudzało mój niepokój i smutek, to bezdomni. W każdej bramie, na każdych schodkach kamienic przy głównych alejach, po zmroku pojawiali się bezdomni. Może w Paryżu widziałam ich tylu, chociaż mam wrażenie, że to, co zobaczyłam w Budapeszcie, było jednak gorsze. Nie mam pojęcia, z czego to wynika, ale to był naprawdę trudny i przykry widok.
Budapeszt z dziećmi? Jasne!
Dla nas ten wyjazd był jak randka, ale obserwowałam Budapeszt też jako rodzic. I tak, to fajna destynacja na rodzinny długi weekend. Jest gdzie chodzić z dzieciakami!
- Wzgórze Gellerta
Już wspominałam, że wspinaliśmy się na nie, żeby zobaczyć Cytadelę oraz piękny widok na Dunaj i miasto. Na zboczach wzgórza Gellerta znajduje się rozłożysty park. Są na nim place zabaw: Cerka-firka oraz drugi, z długimi zjeżdżalniami, przestrzeń do piknikowania, a całość to trochę las, trochę park.
- Wyspa Małgorzaty
Spora, sztucznie utworzona wyspa na Dunaju to miejsce, gdzie można spędzić cały dzień. Place zabaw, siłownie plenerowe, ogrody, fontanny, mini zoo. A do tego kawiarnie, restauracyjki i latem – baseny. Gdyby nie to, że kiedy tam spacerowaliśmy zaczęło padać, a my byliśmy dość lekko ubrani, to mogłabym napisać więcej.
- Városliget, park miejski
Do tego ogromnego parku można dotrzeć zabytkową linią metra nr 1 (stacja Hősök Tere). Najpierw oglądamy Pomnik Tysiąclecia, stojący na placu między dwoma gmachami: Muzeum Sztuk Pięknych i Pałacem Sztuki. A potem, przez most, przechodzimy do parku. Do oglądania i zwiedzania jest Zamek Vajdahunyad (i pomnik Beli Lugosi!), miejskie zoo, kilka placów zabaw dla różnych grup wiekowych, baseny termalne Széchenyi (fantastyczny budynek z przełomu XIX i XX w.!). Widzieliśmy tam i grupy przedszkolaków na wycieczce i rodziny z dziećmi.
Budapeszt w trzy dni?
Czy zobaczyliśmy wszystko? Nie. Czy opisałam wszystko, co zobaczyłam? Również nie. A pomimo planu, żeby to był naprawdę leniwy, relaksacyjny pobyt – rano wychodziliśmy z apartamentu i wracaliśmy wieczorem, z krokomierzem rozgrzanym do czerwoności. I chociaż spacery uprzykrzał okropny smog (na niektórych zdjęciach chyba go widać…), to jest coś pociągającego w tym mieście.

Dziękuję za lekturę,
Aleksandra
Zainteresował Cię ten tekst?
Będzie mi miło, jeśli go skomentujesz i udostępnisz.
Przeczytaj inne z kategorii LIFESTYLE
Odwiedź mnie na Facebooku
Obserwuj mnie na Instagramie
Wszystkie zdjęcia w tym tekście zostały wykonane przeze mnie i należą do mnie.
2 Comments
WNS
Zazdroszczę ;) Też mam zamiar się tam wybrać, ale chyba na dłużej niż 3 dni.
Ewelina
Fajnie. Nigdy nie byłam w Budapeszcie, czas nadrobić