Od dawna marzę o dwóch kierunkach: Grenlandii i Syberii. Zimno, daleko, mało ludzi, przyroda. Na razie zobaczyłam kawałeczek Islandii i to potwierdziło moje przypuszczenia. To zdecydowanie mój klimat. 

 

Reykjavik

Nie miałam czasu ani możliwości, by wyjechać poza Reykjavik. Ominęły mnie gejzery, nie zobaczyłam lodowców. Udało mi się jednak zobaczyć tyle, że mój apetyt jest naprawdę zaostrzony. Bo już sam Reykjavik może zachwycić. To spore miasto, o powierzchni podobnej do na przykład Poznania, ale mieszka w nim mniej osób niż na warszawskim Ursynowie. Za to w jego muzeach i galeriach w jednym czasie otwartych jest kilkanaście wystaw. Widziałam większość. 

Nie korzystałam z komunikacji miejskiej poruszając się po mieście (tak, kilkanaście kilometrów dziennie w zimnym wietrze!), więc mogłam przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. Na co zwróciłam uwagę? Na przykład na dzieci. W pogodę, o której w wielu polskich przedszkolach mówi się, że jest za zimna na wyjście, dzieciaki wychodzą na plac zabaw kilka razy dziennie. Poubierane w kurtki i kombinezony odporne na wiatr (silny!), deszcz (częsty) i temperaturę (wiatr obniża odczuwalną) bawiły się na huśtawkach i zjeżdżały na sankach z pagórków w parkach. 

Kolejną rzeczą, którą dostrzegłam, były światełka i lampki w oknach. Wszędzie. A do tego sporo sklepów z oświetleniem, w którym sprzedawane są naprawdę ładne, designerskie lampy. Biorąc pod uwagę fakt, że w listopadzie jasno robi się po 9 rano, a ciemno koło 16, to lampy i światełka są bardzo ważnym elementem wystroju każdego domu i lokalu. Jaki to robi klimat! 

 

Moja Islandia – TOP 3

 Kawa

W tej ciemności i zimnie kawa jest niezłym rozgrzewaczem. A Islandczycy są na tyle przyjemnym narodem, że dostęp do kawy jest tam bardzo łatwy. W bankach (tak!), w muzeach, w punktach informacji turystycznej, w niektórych sklepach stoją duże termosy z gotową kawą, papierowymi kubeczkami i kartonami mleka obok. Owszem, to zwykła rozpuszczalna kawa z termosu. Ale wierzcie mi, gdy na zewnątrz smaga zimny wiatr, nos czerwony a palce zgrabiałe – to taki kubek kawy jest prawdziwą przyjemnością.

 

Basen.

W Reykjaviku jest kilka pływalni, a chodzenie na basen jest w Islandii tym, czym w Finlandii sauna. To sposób spędzania czasu z rodziną i przyjaciółmi. Byłam na największym miejskim basenie, Laugardalslaug, który poza krytą niecką ma to, co co w islandzkim chodzeniu na basen chodzi: część zewnętrzną z wodą termalną. I teraz sobie wyobraźcie. Idę sobie wieczorem, w polarze i kurtce, z twarzą osłoniętą szalikiem i kapturem na czapce. Wieje i trochę pada śnieg. Odczuwalne -4. Niby nic wielkiego, powiecie. Ale umówmy się, jest po prostu zimno. Mija 15 minut i w kostiumie kąpielowym, na bosaka, wychodzę z budynku, odkładam ręcznik na ławkę i wchodzę do basenu z wodą o temperaturze 38 stopni. Czuję, że moja głowa paruje. W zasadzie paruje wszystko, ale siedzę w bardzo ciepłej wodzie i… jest super. No więc tak było. Zaliczyłam jeszcze niecki z wodą dochodzącą do 44 stopni (gorąco!) i przechodzenie między basenami, w tym lodowatym wietrze, było bardzo dziwnym uczuciem. Po takim czasie (średnio dwie godziny) czułam się najzdrowsza w życiu. Wśród osób siedzących w tych basenach były rodziny z dziećmi, grupki licealistów, znajomi, seniorzy. Ludzie zajęci rozmową, jak przy kawie albo piwie, ale w basenie.

To co w tym wszystkim ważne, to higiena – nie ma możliwości, by ktoś wszedł do wody bez dokładnego prysznica i umycia włosów przed. W damskiej szatni były dwie panie pilnujące porządku oraz tego, czy wchodzący na basen są wykąpani. A kolejna sprawa, to swoboda. W szatni, między częścią, gdy zostawia się ubrania, a prysznicami, wszyscy chodzą nago. Nikt nie chowa się pod ręcznikiem, nikt nie zasłania. Ale i jednocześnie, nikt nie patrzy. Wszystkie kobiety, starsze panie i małe dziewczynki, kąpały się nago pod prysznicami bez zasłonek, naturalnie, bez skrępowania. 

 

Ekologia

Na bilecie na autobus lotniskowy nadrukowana jest informacja, by po wykorzystaniu go oddać kierowcy, by mógł być użyty ponownie. Na ulotkach w muzeach i przewodnikach po wystawach napisane jest, by po wizycie zostawić je, a nie wyrzucać. Bilety autobusowe są malutkie, o powierzchni znaczka pocztowego. Ten aspekt dbania o przyrodę i oszczędzania papieru czy wody jest bardzo zauważalny. 

Pierwszy wdech na Islandii przyniósł dawno zapomniane uczucie. Po zasmogowanej polskiej jesieni moje płuca dostały dawkę czystego powietrza. Przypomniałam sobie, co to znaczy odetchnąć pełną piersią. I zrozumiałam co to znaczy, że powietrze jest krystaliczne. Trudno to nawet opisać, ale nawet na islandzkim lotnisku oddycha się lepiej i przyjemniej, niż w Warszawie. Mój przywieziony z Polski kaszel zniknął już drugiego dnia. Nie umiem powiedzieć, jak z tą ekologią na Islandii naprawdę jest. Ale moje wrażenia były bardzo pozytywne i te drobne rzeczy, jak właśnie nacisk na używanie biletów czy broszur wielokrotnie, są bardzo ważnymi, dobrymi krokami w codziennym dbaniu o przyrodę. 

 

O czym nie napisałam? O moim ulubionym przysmaku, czyli suszonym łupaczu (hardfiskur rządzi!), o tym, że skyrkaka czyli ciasto ze skyru jest przepyszne, o wspaniałej Harpie, o cenach, które przyprawiają o zawrót głowy (zupa i piwo w sieciowej knajpce to koszt około 100 zł). Nie znam Islandii i nie znam Reykjaviku. Tylko liznęłam, nabierając apetytu. Zakochałam się na zabój. Jest coś magicznego w tym kraju, mówię Wam.