Jest sobota. Dzień, kiedy siedzę w domu. Obudziłam się, przytuliłam Panienkę. Wstałam i włączyłam jej bajkę, na którą czekała od wczoraj. Wróciłam do łóżka. Przyszła Panienka, znowu ją przytuliłam. Przeczytałam jej „Basię”. Wstałam i poszłam do kuchni. Nastawiłam kaszę jaglaną, pokroiłam ciasto drożdżowe dla dzieci na śniadanie. Pozmywałam, umyłam blaty w kuchni i lodówkę na zewnątrz. Poprosiłam Starszaka żeby wytarł podłogę w łazience. Zjadłam śniadanie, poczytałam kilka stron książki. Dałam Panience kartki do rysowania. Porozmawiałyśmy. Poszłam i znowu pozmywałam, bo nagle znowu zlew był pełny. Poszłam się kąpać. Gdy nakładałam odżywkę usłyszałam, że dzieci się kłócą. Odczekałam chwilę, spłukałam odżywkę, wyszłam. Najpierw poszłam do Starszaka zapytać o co chodzi. Potem poszłam do Panienki po to samo, przytuliłam ją bo płakała. Poszłam się ubrać. Poprosiłam Starszaka, żeby posprzątał swoje biurko. Wróciłam do pokoju, Panienka zasnęła.

To jest leniwe, sobotnie przedpołudnie. W zasadzie nie zrobiłam niczego konkretnego. Ot, normalne czynności. Cały dzień składa się z takich normalnych czynności. Jedno dziecko, drugie dziecko, kuchnia, pokój, łazienka, śniadanie, obiad, kolacja. 

Ja pracuję, więc część tych atrakcji mam w tygodniu dawkowane, od 18 w górę, aż padnę. Z Ojcem Dzieciom razem, na raty, na zmianę. A kiedy nie pracowałam? Wow, nie pamiętam. Część z tych dni zlała mi się w jedno. Rzeka drobnych czynności. Podnieś, przytul, odłóż, przewiń, zrób kawę, nakarm, przewiń, przebierz się, wypij kawę. Gdzieś w tym spacer, drugie dziecko do odebrania, zakupy, obiad.

Kilka dni temu moja koleżanka, doula i mama trójki dzieci napisała jak wygląda jej dzień:

 

W nocy kilka razy karmiłam, raz przewijałam, uspokajałam marudzące przez godzinę w środku nocy dziecko, budziłam męża, żeby poszedł do wołającej starszej. Wstałam z budzikiem o 7:00, przygotowałam śniadanie, drugie śniadanie, przedyskutowałam jechanie na rowerze, wpisałam do dzienniczka, napisałam smsa do pana od Schulbusa, wyprawiłam. Przygotowałam śniadanie dla drugiej osoby, śniadanie do pracy dla trzeciej, śniadanie dla siebie. Nakarmiłam, uśpiłam. Ubrałam dwie osoby i siebie, dopilnowanie mycia zębów, pieluch, spakowania dobrze plecaka (woda, jedzenie, pieluchy, ubrania, kocyki, zabawki, klucze do rowerowni itd). Spotkałam się na kawkę z osobami poznanymi w internecie (wychodzenie poza swoją strefę komfortu), w międzyczasie plac zabaw, trenowanie niemieckiego, chronienie własnych granic podczas niekomfortowej rozmowy, dziesięciominutowe spokojne tłumaczenie dlaczego nie kupię teraz drugiego loda. Spacer, sklep, torba zakupów, karmienie, noszenie, powrót pod górę do domu trwający sto lat, ponieważ jesteśmy w aktywnej fazie „mama ja NIE CHCĘ DO DOMUUU!!!”. Karmienie, usypianie, przytulanie, pranie pieluch, ponowne pranie pieluch bo ustawiłam zły program, wysłuchanie z zaciekawieniem opowieści ze szkoły, gotowanie i podanie obiadu. Uśpienie dwóch małych (AGES), następnie długie czytanie starszemu, mimo, że już późno. Przygotowanie chleba do wyrośnięcia, wyjęcie prania, złożenie suchego, wskoczenie w sportowe ciuchy, intensywny trening z jutubem. Wstawienie chleba do pieca, prysznic, nałożenie preparatów pielęgnacyjnych.

Wyjęcie chleba. Ustalenie z mamą logistycznych szczegółów przez telefon, rozmowa z mężem, załatwienie spraw na kompie, np. dopilnowanie odpowiednich obiadów szkolnych, zbieranie informacji o dalszych możliwościach zawodowych dla mnie na przyszły rok. W międzyczasie niezliczone dopilnowywanie, udzielanie wsparcia emocjonalnego, głębokie oddechy dla uspokojenia, rozdzielanie wrzeszcząco-bijących się.

To tylko część z tego, co dziś zrobiłam.

Tak, jestem superbohaterką.

 

Zmęczyłam się od samego czytania. Ale przecież… ona siedzi w domu z dziećmi. Tak się mówi. Siedzi. W domu. A jeśli siedzi, to pachnie. Zrelaksowana.

WSZYSTKIE wiemy, że tak nie jest. Opieka nad dziećmi to nie jest siedzenie. I tak, to jest bycie superbohaterką. To jest umiejętność zorganizowania domu tak, żeby się nie rozpadł. Ustalania priorytetów. Zaopiekowania się każdym domownikiem, w tym sobą. Bo trzeba też umieć zrobić te oddechy dla uspokojenia, znaleźć ten dystans, nazwać to, co się dzieje. A to nie jest proste.

 

Relaks?

 

Czas, który pracująca zawodowo matka spędza z dziećmi po porodzie to urlop macierzyński. Może potem iść na urlop wychowawczy. Nie wiem, kto wpadł na pomysł nazwania tego czasu urlopem. Albo urlop, albo wychowywanie. To ciężka, odpowiedzialna praca. To kwintesencja wielozadaniowości.

Nasuwa mi się tu dość głupie skojarzenie z Thermomiksem. Kosztuje worek szmalu i jest cudowną maszyną co to lody zrobi i zupę ugotuje, ciasto wyrobi i koktail też. Gdyby tyle nie umiał, to by tyle nie kosztował. Jest doceniany za swoją wielofunkcyjność. Doceniany. To słowo klucz. Pamiętam jak kiedyś mój ex-znajomy powiedział o swojej żonie, że nie ona pierze, tylko pralka. To było nieprawdopodobnie upokarzające. Myślę teraz o tym, ile czynności wymaga takie pranie. Zadbać o to, żeby mieć w domu odpowiedni detergent, kule czy orzechy. Posegregować pranie. Wstawić, zaprogramować tak, żeby było dobrze. Zdjąć suche, rozłożyć odpowiednio. Powiesić świeżo uprane. Tak, żeby się nie wygniotło i równomiernie schło. Zadbać o stan pralki. I tak dalej, i tak dalej. 

I tak jest ze wszystkim. Kobieta, która jest w domu z dziećmi nie siedzi. Ma prawo być zmęczona. Ma prawo mieć dość dzieci. I w tym wszystkim, co najtrudniejsze, musi umieć znaleźć równowagę. 

Totalnie szanuję wszystkie matki, które nie pracują zawodowo. Wiem, że to nie są wakacje. I nigdy nie mówię o nich, że siedzą w domu. Wy też tak nie mówcie. Ani o innych, ani o sobie.