Czy można nie kochać maja? Nabrzmiałe pączki wybuchły, dziesiątki odcieni zieleni, drzewa obsypane kwiatami, oszałamiająco pachnące bzy. Jest bosko. Oczywiście, nie mamy alergii na pyłki i możemy tym wszystkim się cieszyć zupełnie beztrosko, ale to już inna historia. W ostatni weekend pogoda była taka, że uznałam siedzenie w domu za niedorzeczność. Było warto.

Piknik, a raczej jego namiastka. To miał być jeden z punktów dnia, więc chodzenie z kocem nie byłoby najwygodniejsze. Ale chodzenie z plecakiem pełnym kanapek i pudełkiem sałatki to już coś innego. W pewnym momencie, po wizycie w muzeum, a przed placem zabaw, gdy poczuliśmy głód usiedliśmy w jednym z pięknych miejskich parków na ławce. Ptaki śpiewały jak natchnione, było spokojnie, zielono i bardzo przyjemnie. W takich warunkach nasze kompletnie zwyczajne kanapki, robione rano w pośpiechu, smakowały wybornie. Byliśmy głodni i zrelaksowani.

Przypomniały nam się wakacje, pole namiotowe i ta wspaniała beztroska. Dzieci jadły aż im się uszy trzęsły, rozglądając się ciekawie. Siedzieliśmy razem na tej starej ławce i naprawdę odpoczywaliśmy. Jedząc kanapki. Oto magia jedzenie na świeżym powietrzu, w środku zieleni, rękami.

Chodzenie z dziećmi do knajpek, restauracji jest fajne. Ale przyjemność jaką dała mi zamiana niedzielnego obiadu na kanapki jedzone w miejskim parku, z dala od zgiełku, wśród zieleni, była ogromna. Następny punkt programu – kolację zapakować do pudełek i zjeść ją z dziećmi nie przy stole w pokoju, ale na ławce w parku koło domu. Polecam!