Kocham kawę. Jej picie jest dla mnie rytuałem, przyjemnością i często, niestety, koniecznością. Dzień pracy zaczynam od filiżanki mocnej, czarnej kawy. W weekendy piję z Ojcem Dzieciom białą. Na mieście – na mleku roślinnym. W prezencie ślubnym dostaliśmy ekspres ciśnieniowy, na wczesnym etapie znajomości parzyliśmy kawę w kawiarce, a teraz zastanawiamy się nad alternatywnymi metodami parzenia. Chemex? Drip? A może coś jeszcze innego? Nie wiem, zastanawiamy się co najbardziej nam odpowiada i trafia w nasze potrzeby. Jestem w stanie poświęcić w weekend trochę więcej uwagi porannej kawie, żeby uzyskać naprawdę dobry efekt. Kawa rozpuszczalna może i jest szybka, ale na tym kończą się jej zalety.
Tak to zazwyczaj w życiu bywa. To, że coś jest szybkie i wygodne, nie zawsze oznacza, że jest najlepsze. Często lepszej jakości jest to, nad czym się trzeba pochylić. Wykonać te dwa ruchy więcej. Włożyć wysiłek w to, żeby dowiedzieć się czegoś więcej niż to, co mówią w reklamach. Kawa rozpuszczalna może i jest szybka w przygotowaniu, można ją wszędzie kupić i nie wymaga żadnego sprzętu. Ale jest też niespecjalnie smaczna – szczególnie jeśli miało się okazje porównać jej smak ze smakiem prawdziwej, dobrej kawy. Kawy rozpuszczalne rozróżnia się tylko po markach. Gdzieś tam ćmi, że jest arabika, i jest robusta. Ale czym dokładnie się różnią i ile odmian kawy można znaleźć – tego już nie wiemy. To jest wiedza, po którą trzeba sięgnąć samodzielnie. Jeśli się chce. Jeśli ma się ochotę i potrzebę kontaktu z czymś lepszym, zdrowszym, smaczniejszym. To samo dotyczy chleba mrożonki w markecie, a wypieku małej, lokalnej piekarni lub samodzielnego, na własnym zakwasie. Teraz to są tematy bardzo na czasie. Kawa z drippera jest modna. Własny zakwas jest fajny. To wszystko można fajnie sprzedać. Co z tego, że chleb na zakwasie jest mniej nowoczesny niż marketowy na polepszaczach, a kawa z kawiarki to w zasadzie babcia neski? Tradycyjne oznacza często lepsze, a nowoczesne – gorszej jakości.
Są jednak rzeczy, przy których się upieramy. Świat idzie do przodu, po co sobie utrudniać życie. Nie będziemy robić jak prababki, szkoda czasu, teraz jesteśmy nowocześni. O czym mówię? Na przykład o wielorazowych pieluszkach i wielorazowych podpaskach. Co z tego, że są zdrowsze dla skóry. Zapytajcie rodziców dzieci noszących jednorazówki i tych od wielorazówek, jak często muszą leczyć odparzenia. A podpaski? Wiecie ile chemii jest w tych wybielanych chlorem. Wiecie, że podpaski jednorazowe bywają niewygodne, obcierają, odparzają. Ale mimo wszystko wielorazowe – miękkie, bawełniane lub welurowe, przyjemne dla skóry, delikatne – traktowane są jako dziwactwo. Prać podpaski? Oszalał ktoś? Może jeszcze na tarze, nad Wisłą? Bez chwili zastanowienia, że i tak przecież prawie codziennie wstawia się pranie i nikt jeszcze nie protestował, że pranie skarpetek po jednym użyciu to lekka przesada.
A kubeczki menstruacyjne? Wydają się wręcz przerażające. Jak to, kubeczek do środka? Na krew? Ohydztwo! Tak, dla tych, które nie spróbowały. Znam kilka dziewczyn używających kubeczków. Nie znam żadnej rozczarowanej. Koniec z wysuszoną tamponami śluzówką. Większa pojemność i większa pewność. Oszczędność. I ta krew, która okazuje się praktycznie bezwonna. Ot, krew. Nic wielkiego.
O nowoczesnym wynalazku jakim jest znieczulenie porodowe nawet nie będę się rozpisywać. Never ending story. Jest nowoczesne, nie po to mamy XXI wiek, żeby się męczyć, to nie Średniowiecze. Teraz się znieczulamy, a nie jak jakieś wariatki oswajamy ból. O tym, po co jest ten ból, co oznacza i jak pomaga w dobrym, bezpiecznym porodzie nie chcą już słuchać. O tym, że można sobie pomóc innymi metodami, że masaż pomaga, że ciepła woda daje ukojenie, że wsparcie to podstawa – nie zawsze pozwolą o tym opowiedzieć. Przerywają w pół zdania.
Kawa z dripa, waga i termometr – chociaż wymagają większej wiedzy, jakiejś wprawy (Ile tej kawy na 100 ml wody? Jak grubo zmielić? Jasno czy ciemno palona?) to chętniej się w to angażujemy. Szkoda, że w każdym temacie ludzie nie mają podobnej refleksji: nie zawsze to, co nowoczesne, jest lepsze. Czasem warto zrobić coś na spokojnie, niż błyskawicznie. Długo gotowany rosół zawsze będzie lepszy od tego instant, prawda?
No ale cóż, kawa z dripa jest bardziej sexy niż kubeczek menstruacyjny.
3 Comments
Pau Elegancka
Piszesz bardzo w moim stylu, czyli poruszasz kontrowersje i tematy tabu, które i mnie kręcą. :) więcej tak!
Anna Kwiatek-Kucharska
Ja bym jeszcze dodała chustę :) Mi stosowanie tych wszystkich metod bardziej wymagających daje ogromną satysfakcję, zwłaszcza motanie w chustę, bo mam wrażenie większych możliwości przemieszczania się no i poczucie siły takie czysto fizyczne. W prawdzie na razie czekam na powrót cykli płodności, ale już sobie nie wyobrażam powrotu do zwykłych podpasek (pieluszki wielorazowe oswoiły mnie z tematem eko środków higieny osobistej), myślę na serio o kubeczku. Czy zdradzisz jakiego używasz?
A i ogólnie niby oszczędza się ten czas używając rzeczy jednorazowych, dań gotowych i innych wynalazków, ale tak na prawdę na co zużywamy ten ekstra czas? Na siedzenie przed komputerem? A czy nie lepiej coś jednak zrobić w realnym świecie, tu i teraz? Nawet jeśli to „tylko” zmielenie kawy czy rozwieszenie prania?
Mamuszka
Najlepsza :D
Uwielbiam kawę z kawiarki. Małą czarną.
I kubeczek – mały czerwony mam :D
No i rodziłam oswoiwszy ból.
Ach i te pieluchy wielo, małe kolorowe :)
I tak uważam, że jestem seksi :*