Nigdy nie zaznałam dobrodziejstwa urlopu macierzyńskiego. Nie znam tego miłego czasu, kiedy nie trzeba chodzić do pracy, jest się zdrowym, a pieniądze i tak wpływają na konto. Za pierwszy razem poszłam na studia (Mamo, dziękuję), za drugim razem…hmm…byłam w domu. Trochę dorabiałam, prowadziłam zajęcia, znikałam na parę godzin dwa razy w tygodniu, ale pracy żadnej nie było. Gdybym jednak postanowiła mieć trzecie dziecko (co raczej się nie stanie) sytuacja byłaby inna. Mam pracę w której spędzam 8 godzin dziennie, jak przykazano. Mam swoje zadania, jestem odpowiedzialna za rożne sprawy, coś ode mnie zależy. Trybik? Również. Niezastąpiona? Skądże. Ale to co robię, ma sens.
I dlatego wiem, że warto w rozsądny sposób podejść do kwestii przechodzenia na urlop macierzyński lub wychowawczy. Nie, nie chodzi mi o to, czy przechodzić. To nasze fantastyczne prawo, dzielmy się tym z ojcami dzieci, korzystajmy. Ale róbmy to z głową, bo stroną jest też nasz pracodawca i nasi współpracownicy. I to być może oni będą musieli przejąć część naszych obowiązków.
Tego postu nie piszę na podstawie swoich doświadczeń, ale skorzystałam z tego, co napisały czytelniczki na fanpge bloga i z obserwacji. Oraz z własnych refleksji na temat tego, co zrobiłabym jako pracowniczka i jako pracodawczyni. Czego bym chciała, czego potrzebowała.
Na pewno warto o ciąży powiedzieć pracodawcy zanim biuro zacznie plotkować. Nie znamy dnia ani godziny, kiedy nasza szyjka zastrajkuje i wylądujemy na patologii ciąży. To się zdarza najlepszym, a oznacza zniknięcie z dnia na dzień. Bez przygotowania, z mailem napisanym do połowy. Jeśli uprzedzimy szefostwo wcześniej, można ustalić wstępnie proste rozwiązania typu wdrożenie drugiej osoby, która w razie nieprzewidzianej nieobecności mogłaby nas zastąpić, miałaby hasło do naszej poczty służbowej czy nasze uprawnienia w systemie. Być może nie trzeba by z tego wcale korzystać, ale warto mieć takie zabezpieczenie. Oczywiście, każdy może nagle złamać nogę i zniknąć z pracy. Ale tego się nie przewidzi, więc jeśli można być mądrym przed szkodą – czemu tego nie zrobić?
Wypada porozmawiać z kolegami i koleżankami z pracy. Powiedzieć o swoich planach albo o tym, że jeszcze się ich nie ma. Uczciwie, jesteście zespołem, gracie w jednej drużynie. Tak, to tylko praca, ale umówmy się, czy czasem z kolegą z pokoju nie spędzamy więcej czasu niż z własnym mężem? (w tym miejscu pozdrawiam obu) To oni będą się dzielili dyżurami pod naszą nieobecność, bądźmy życzliwi i uczciwi wobec siebie.
Jeśli nasza praca na to pozwala, jej charakter i zakres obowiązków, można rozważyć przyjęcie osoby na zastępstwo. Dobrze jeśli osoba odchodząca na urlop macierzyński lub wychowawczy będzie uczestniczyła we wdrożeniu jej w obowiązki. Przekaże jej swoją wiedzę, a potem w czasie nieobecności będzie mentorem, osobą, do której w kryzysowej sytuacji będzie można napisać lub zadzwonić (po ustaleniu formy, czasu itd).
I tu dochodzimy do jeszcze jednej sprawy. Kontakt z miejscem pracy. Zadzwonić raz w miesiącu i zapytać co słychać, co się dzieje. Sprawdzić pocztę służbową (raz w miesiącu…), żeby mieć orientację w bieżących sprawach. W połowie urlopu wpaść z dzieckiem w ramach spaceru. Pokazać się, dać znać, że nadal jest się członkiem zespołu. Niech czekają. Poważnie ich traktujesz i masz prawo oczekiwać tego samego z ich strony.
Zdaję sobie sprawę z tego, że pomimo ochrony jaką dają przepisy, kobiety często są zniechęcane do brania urlopów wychowawczych albo po powrocie spotykają się z niechęcią. Bywa, że ojcom sugeruje się, by nie wykorzystywali swojej części urlopu. Mam nadzieję, że z czasem to się zmieni i oboje będą mogli spokojnie spędzić czas z dzieckiem. Nabrać dystansu, odpocząć od służbowej rutyny i odkryć nową, dziecięcą.
Praca to część naszego życia. Świetnie, jeśli się w niej rozwijamy i ją lubimy. Czasem jest okazją do tego, by poznawać codziennie nowych ludzi, rozmawiać z nimi. Czasem polega na pomocy innym. Robimy różne rzeczy – ja też odkąd piszę tego bloga miałam bardzo różne zajęcia. Praca zajmuje nam tyle czasu w życiu, że warto traktować ją serio.
10 Comments
Renia Hanolajnen | Ronja.pl
Podoba mi się takie podejście. Również traktuję serio moją pracę – tę samą od ponad 7 lat :) Spędzamy tam tyle czasu, jesteśmy razem na dobre i na złe, stanowimy zespół, przeszliśmy razem mnóstwo kryzysów, zawodowych i prywatnych zawirowań itd. To wszystko naprawdę umacnia przyjaźń. Z dziewczynami z pracy serio spędziłam więcej czasu, niż z mężem (przynajmniej tego czasu na jawie ;)).
No i wiele zawdzięczam mojej pracy – gdyby nie stabilne zatrudnienie na czas nieokreślony, pewnie w ogóle nie miałabym dzieci. Jesteśmy słoikami, spłacamy kredyt hipoteczny, więcej niż cała jedna pensja idzie na opłaty, a żyjemy z drugiej, więc tylko płatny macierzyński pozwala nam jako tako funkcjonować finansowo.
Wkrótce zaczynam kolejny macierzyński i bardzo się cieszę, że będzie trwał rok :) To ogromna różnica! Ze Starszakiem byłam w domu tylko pół roku i uważam, że to stanowczo za mało, zarówno dla dziecka, jak i dla matki.
Pau Elegancka
Myślę, że kijek ma dwa końce. Ja w pierwszej ciąży pracowałam do prawie końca, to znaczy przedostatni miesiąc już zdalnie w domu, żeby zimą nie gnać do pracy, tylko móc wygodnie rozsiąść się na kanapie, i z tego poziomu pozarządzać światem :) Pracowałam na stanowisku managerskim, pod soba miałam kilka osób, 2 duże projekty do ogarnięcia. Cały swój zespół wraz z szefem przygotowałam na przejęcie tematów, wszystko poarchiwizowałam, zostawiłam instrukcje gdzie i co i jak znaleźć. Czułam się za nich odpowiedzialna, i było to dla mnie oczywiste, że muszę ich zostawić przygotowanych na różne okoliczności.
ostatnie chyba 3 tygodnie byłam już na l4 i jeszcze odbierałam telefony, maile, odpisywałam ogarniałam, pomagałam. Niestety moje zaangażowanie do samego końca nie zostało docenione, tu długo by opowiadać, bo to też taka branża (reklama), więc jak są projekty to jest praca i pieniądze na wynagrodzenie. Wiedząc jaka jest sytuacja w firmie, nie wróciłam po macierzyńskim, poszłam na wychowawczy, a teraz jestem w drugiej ciąży, i jeszcze mam sporo czasu, żeby się zastanowić nad tym, co dalej zawodowo.
Adam
To jest rzeczywiście stan idealny, jak się ma dobrego pracodawcę to bardzo się chce być fair wobec wszystkich, ale co w sytuacji kiedy sytuacja w pracy jest taka, że urlop macierzyński czy wychowawczy jawi się jako wybawienie od nadmiernego obciążenia, stresu, gęstej atmosfery…
lu
Osobę, która miała mnie zastąpić sama rekrutowałam. Potem we wszystkim pomogłam, przekazałam wszystkie materiały, kody, kontakty. Tak czułam się za tą sytuacje odpowiedzialna.Tydzień później urodziłam. Po swoim urlopie macierzyńskim musiałam swoim etatem z tą osobą się podzielić. Dostałam też mniej atrakcyjną część, taką, której nikt nie chce. Kolejny raz nie byłam już taka pomocna. Poszłam na zwolnienie gdy mi je zaproponowano. Posprzątałam swoje biurko a pracodawce poinformowałam mailowo. Bez sentymentów.
Paula z pałacu
Myślę, że teraz i tak większość kobiet przestaje chodzić do pracy jeszcze w czasie ciąży (korzystając ze zwolnień lekarskich), więc ten miły okres bez pracy a z pieniędzmi może zacząć się dużo wcześniej. Jestem w 5 miesiącu i chodzę do pracy i bardzo dużo osób pyta się mnie „do kiedy będę pracować”. Natomiast nikt w pracy – kadry, dyrekcja (ani w przychodni, ani w żadnym z materiałów, które dostałam przy różnych okazjach), nie poinformował mnie o prawach jakie mi teraz przysługują – 4 godzinna norma pracy przy komputerze, zakaz nadgodzin, obostrzenia dotyczące prac w weekendy, delegacji itp. Mam wrażenie,ze o tym bardzo mało się mówi – ze szkodą dla pracowników i pracodawcy.
szczera ;)
Moim skromnym zdaniem ten post nie dotyczy kobiet, które pracują ciężko fizycznie i w trudnych warunkach. Przysięgam Ci, że jak byłabyś bita, gryziona i szczypana przez dzieci z niepełnosprawnością sprzężoną to nie miałabyś ochoty wracać do pracy po porodzie. To samo dotyczy odejścia, mam na myśli planowane odejście na L4 jeśli praca jest mega stresująca i możesz być nawet zagrożona faktem, że ktoś uderzy Cię w brzuch. Pomijam fakt, że pracodawca po porodzie nie przedłuża Ci umowy więc jedynym ratunkiem jest urlop i zasiłek macierzyński. Ja w pierwszej ciąży poszłam na studia i z tego mojego odpoczywania na l4 i macierzyńskim niewiele wyszło bo 2 dni przed porodem zdawalam ostatnie egzaminy (o co wybłagałam, bo wykładowcy z obawy że urodze im ze stresu odmawiali mi wcześniejszych terminów). Po to mamy takie prawo żeby z niego korzystać. Owszem zgadzam się z tym, że należy przekazać swoje obowiązki wcześniej, ale to jak już pisałam dotyczy raczej pań pracujących w biurach, a nie kogoś kto wykonuje fizyczną pracę, kto na papierku jest wychowawcą, a w praktyce musi być sprzątaczką, praczką, kucharką, terapeutą, podcieraczką tyłków, salową, a dopiero na końcu wychowawcą. Pozdrawiam Panie pracujące w biurach, gdybym ja siedziała przed komputerem w biurze, też mogłabym pracować do końca ciąży i po porodzie wrócić do pracy, jeśli byłabym jednocześnie tak niemądra, aby zostawić tak małe dziecko z kimś obcym, bo zakładam że ojciec dziecka też musi pracować ;)
Aleksandra
Oczywiście, że jeśli praca zagraża ciąży, to zwolnienie jest jedynym rozwiązaniem. Inna sprawa, że masz dość nierealne pojęcie o o pracy w biurze, bywa naprawdę ciężka, obciążająca i wyczerpująca ;) Myślę, że też dość ostro oceniasz rodziców, którzy z różnych powodów muszą po rocznym urlopie wracać do pracy, wcale nie jest to oznaką tego, że są niemądrzy…
KasiaS1980
Jak napisałaś o nieprzewidzianym złamaniu nogi, to jakbym czytała o sobie. Zniknęłam nagle na 3,5 miesiąca. Z częścią spraw pomagałam zdalnie z domu (dzięki za szybkie łącze, komputer z oprogramowaniem i wszechobecne komórki), ale praca była utrudniona. Jednak na macierzyńskim nie wyobrażam sobie takiego obciążenia. Ok, w awaryjnych sytuacjach, gdy faktycznie się wali i pali, ale macierzyński to czas dla mnie i dziecka, ojciec ma pełne prawo do wykorzystania swojego urlopu i takie jest moje zdanie. Owszem, praca jest ważna, ale mamy prawo korzystać z naszych praw, bo jeśli pozwolimy sobie raz „wejść” na głowę, pokażemy, że potrafimy, że można, to bardzo trudno to potem odkręcić.
Aleksandra
Nikt nie wymaga pracy na macierzyńskim… Chodzi o to, by mieć orientację co się dzieje, dla siebie i po to, by wracając po urlopie nie być kosmitą, tylko mieć świadomość tego, co się działo. Wtedy po prostu powrót jest łatwiejszy.
Jowita
W moim poprzednim miejscu pracy, w reklamie i teoretycznie za biurkiem, koleżanka w ciąży przez trzy miesiące przygotowywała mnie do przejęcia jej obowiązków, a po narodzinach dziecka mogłam do niej zadzwonić z każdym pytaniem. Nie miałam wtedy dziecka, więc patrząc z perspektywy minionego czasu chyba troszkę nadużywałam jej uprzejmości i prawdopodobnie troszkę przeszkadzałam. Nigdy nie dała mi tego odczuć, wręcz przeciwnie, wspierała mnie jako początkującą. Być może dlatego, ze po prostu jest super kochanym człowiekiem, ale z pewnością również dlatego że firma w której pracowałyśmy zapewniła ją, ze po urlopie macierzystym będzie mogła wrócić do pracy na swoje stanowisko, a ja wiedziałam, ze dla mnie praca również się znajdzie. Z opowieści moich znajomych wiem jednak, ze jest to sytuacja rzadka, czy nawet „jak ze snu” … Niestety.