Zawsze pomogę, podam pomocną dłoń i szklankę wody. Ale od ryby lepsza jest wędka, a efektem mojej wieloletniej już taktyki bycia matką leniwą jest to, że w sobotę mogę o 7 rano powiedzieć „zróbcie sobie śniadanie, muszę jeszcze spać”. Działa! Są też sprawy, w których niechętnie moim dzieciom pomagam. Albo sobie radzą, albo nie. 

Nie pomagałam

Nie pomagałam nigdy dzieciom siedzieć. Nie układałam poduszek, nie sadzałam na siłę, nie przytrzymywałam. Czekałam, aż same usiądą i będą siedzieć. Na początku niestabilnie i na krótko, ale z czasem coraz pewniej. Wyszłam z założenia, że nie znam zdrowego człowieka, który by nie umiał siedzieć. Więc jeśli we właściwym czasie moje dziecko nie usiądzie, to się tym zajmę, ale nie będę przyspieszać jego rozwoju.

Nie pomagałam w nauce chodzenia. Za bardzo szanuję i lubię swój kręgosłup, żeby chodzić zgięta w pasie trzymając dziecko za ręce. Nie kupiłam dzieciom chodzików, nie zakładałam bucików krępujących stopy. W domu pozwalałam i pozwalam chodzić na bosaka. Wiedziałam, że najlepsze co mogę zrobić, to stworzyć bezpieczną przestrzeń i zachęcać do ruchu. Ale nie wyręczać, nie prowadzić za rączkę.

Samodzielność

Na placu zabaw przyjęłam za obowiązującą zasadę: jeśli nie umiesz wdrapać się na coś, to znaczy, że musisz poczekać. Czułam instynktownie, że jeśli dziecko jest za małe, żeby samodzielnie wejść na jakieś drabinki, to upadek może być mniej bezpieczny niż w przypadku większego dziecka. Dzieci czasem się buntowały, że ich nie chciałam gdzieś wyżej podsadzić. Ale tłumaczyłam – podrośnij, to się uda.

To naturalne, że gdy dziecko robi coś na placu zabaw samo, bez pomocy, to robi to uważniej. Gdy wie, że mama trzyma je za rękę, podpiera plecy czy trzyma za biodra, może stracić czujność. Nie wypracować pewnych odruchów. Panienka i Starszak nie należą do dzieci nadmiernie odważnych, są raczej ostrożni, ale jednocześnie oboje są diabelnie sprawni i silni. To połączenie powoduje, że wchodzą szybko i wysoko, ale tylko tam, gdzie czują się pewni.

Zauważyliście co się dzieje, gdy człowiek chce skoczyć z niewysokiego murka? Gdy robi to sam skacze bardziej równo, symetrycznie niż gdy ktoś stojący na ziemi asekuruje go, trzyma za rękę. Wtedy łatwiej jest się zgiąć, skręcić, nierówno obciążyć stopy, a nawet skręcić kostkę. Testowałam to ostatnio i rzeczywiście, opieranie się na kimś w takiej sytuacji było wbrew pozorom mniej wygodne. Nie wiem, czy ta zasada zawsze się sprawdza, ale to jest zgodne z moim przekonaniem, że jeśli dziecko jest w stanie coś zrobić, to niech robi samodzielnie.

Mogę stać obok – zawsze jestem obok. Ale wydaje mi się, że lepiej robię pozwalając moim dzieciom samodzielnie badać ich możliwości, przy moim duchowym wsparciu. Rozwijają się w swoim, dobrym tempie. Nie musimy tego przyspieszać.



Zainteresował Cię ten tekst?

Przeczytaj inne z kategorii RODZICIELSTWO

Odwiedź mnie na Facebooku

Obserwuj mnie na Instagramie