W moim domu rodzinnym stał wielki regał z książkami. Taki robiony na wymiar, na całą ścianę. ustawiony tak, że gdy siedziałam przy stole w kuchni widziałam jego kawałek i jedząc zerkałam na półki. Z odległości odczytywałam tylko niektóre tytuły, a przykład wielkie, czarne litery na białym grzbiecie Biesów Dostojewskiego. 

Rodzice nie robili selekcji, nie chowali przed nami książek, które były za trudne. Wcześnie sięgnęłam więc po literaturę historyczną, wojenną, wspomnienia więźniów obozów koncentracyjnych. Miałam też swoje ulubione książki, do których wracałam wielokrotnie, które czytałam jak powieść albo zaglądałam na losowo wybrane strony. Co to było? „Słownik mitów i tradycji kultury” oraz „Słownik wyrazów obcych” Kopalińskiego, „Skrzydlate słowa” Markiewicza i Romanowskiego, „Atlas historyczny świata” Wolskiego. Ale też „Pegaz dęba” Tuwima czy też reprinty robione przez WAiF takie jak „Czy wiesz kto to jest?” albo „Przewodnik warszawski na rok 1870” pełen ogłoszeń nieistniejących firm, adresów na nieistniejących już ulicach… To były książki magiczne. Wiele z nich stoi teraz na mojej, dorosłej półce. Niektóre przydają mi się do pracy. Po inne sięgam w wolnej chwili, z przyjemnością.

Dzięki temu, że miałam do tych książek nieograniczony dostęp poszerzałam swoje horyzonty, wzbogacałam słownictwo. Niektóre lektury czytałam z większym zrozumieniem, bo już wcześniej zetknęłam się z opisami pewnych przedmiotów czy pojęciami.

Staram się, żeby i moje dzieci miały dostęp do takich książek. Stoją na półce, czekają. Czasem coś podsuwam Starszakowi, a to bardzo przyjemny „Leksykon rzeczy minionych i przemijających”, a to „Europę” Daviesa. Niech przegląda, niech obejrzy. Nie zrozumie – to zapyta. Nie zainteresuje się – to trudno. To wszystko w domu jest, można w każdej chwili poczytać.

W takim celu, dla siebie i dla dzieci, kupiłam ostatnio grubą, piękną książkę „Sztuka budowania” Jana Knothe, szczęśliwie wydaną przez Karakter. To dzieło z 1968 roku, wspaniale zilustrowane, w bardzo przystępny sposób opowiadające o historii architektury. Od szałasów po stadiony… Dobra propozycja do rodzinnego czytania i oglądania.

Lektury szkolne są ważne. Ale to, co dzieci dostaną w domu – jest jeszcze ważniejsze. Byłam w domach, w których książek było kilka. Byłam też w domach, w których biblioteczki były imponujące. I świetnie, jeśli dzieciaki poza dostępem do literatury dziecięcej mają też możliwość sięgania po książki poważniejsze, leksykony, słowniki, encyklopedie. Te papierowe wydania mają w sobie jednak więcej magii i dostarczają więcej przyjemności niż google i wikipedia.