Sprzątanie powinno podobno być przyjemnością, my home is my castle ergo każda sprzątająca pani domu jest księżniczką. Albo wróżką. Nie wiem, kim jest sprzątający mężczyzna, bo w reklamach preparatów do sprzątania nie dostają baśniowych ról, ale czasem do szorowania zaschniętych garów przydałby się Durandal. Ale nie o szorowaniu tym razem i żadnych garów też nie będzie (chociaż mój mąż perkusista uważa, że gary są dobre na wszystko).

Martha Stewart już dawno nauczyła Amerykanki jak składać w kostkę prześcieradła z gumką, Brytyjki mają swoją królową sprzątania, a w Polsce telewizyjne panie domu drżały przed testem białej rękawiczki. Teraz nadeszła kolejna sprzątająca bogini, tym razem mocno w duchu zen. Prosto z Japonii, Marie Kondo.

Od razu uprzedzam. NIE PRZECZYTAŁAM jej książki o zachęcającym tytule „Magia sprzątania”. Jak znajdę w torebce, to może przeczytam, ale niestety – właśnie zaczęłam studia i muszę przebudować biblioteczkę. Poza tym robienie ze sprzątania czegoś więcej, niż jest, niespecjalnie mi leży.

KOCHAM porządek. Uwielbiam. Nawet jeśli mam na biurku niezliczone rzeczy, to zanim usiądę do jakiejś twórczej pracy muszę to wszystko uporządkować, poukładać chociażby w symetryczne stosiki, nadać temu pozory sensu. Ład mnie uspokaja. Lubię zmywać – relaksuje mnie to, ze sterty brudnych naczyń i garów robię równy rządek czystych talerzy i garnków. Ale… mam w domu wieczny bałagan. Wieczny. Jesteśmy intensywnie pracującymi rodzicami dwójki energicznych dzieci. Sorry.

No więc wracając do KonMari. Przeczytałam kilka tekstów o jej metodzie, recenzje książki no i last but not least… obejrzałam filmiki na youtube. I to było to! Nie ukrywam, że zaskoczyła mnie trochę ilość tych filmów. Wow, serio są osoby, które uwieczniają proces sprzątania swoich szuflad z bielizną? Serio serio ktoś pokazuje wszystkie swoje książki i przed kamerą mówi, że większość wyrzuci, bo już są przeczytane? Nieźle. Zobaczcie na przykład taki filmKLIK albo ten KLIK. Szaleństwo!

Ja postanowiłam wyjąć z tego to, czego potrzebowałam. Nie zrobiłam rewolucji, no może, to mała rewolucja na miarę mojej bieliźniarki. Ale było warto!

 

 

Ten film był jednym z pierwszych. Oto KonMari układa bieliznę w niewielkim pudełku. Ja mam takiej bielizny całą dużą szufladę i niestety, ten film nie przewiduje na przykład koronkowej. Ale co tam. Wyrzuciłam wszystko na stół, przy okazji zrobiłam przegląd, a potem zaczęłam składać. Bardzo, mówię Wam, bardzo relaksujące zajęcie! Efekt? Wizualny porządek. Wszystko ma swoje miejsce. Owszem, już wcześniej moja szuflada z bielizną była dość uporządkowana, system pudełek itd. Ale teraz jest jednak inaczej. Wszystko, każda sztuka jest złożona i ułożona na swoim miejscu.

Potem zabrałam się za kolejne szuflady, z koszulkami i z tzw. resztą, czyli rzeczami, które nie muszą wisieć w szafie. Mam naprawdę mało ubrań, to bardzo ułatwia ;) No i tu podobnie, wszystko wyrzuciłam, przesortowałam, a potem zaczęłam składać. Tu pomogła mi koleżanka z tego filmu KLIK. I ten stan trwa. Po każdym praniu rzeczy odkładam do szuflad złożone w odpowiedni sposób. Podobnie uporządkowałam koszulki Starszaka (docenił, szczególnie rano).

Czy to ma jakiś głębszy sens? Co kto lubi. Ja lubię porządek. Nawet w takich drobiazgach jak szuflada z bluzkami. Lubię to, że kiedy otwieram ją rano, to widzę wszystkie od razu. Nie wyjmuję już koszulki spod trzech innych niszcząc precyzyjnie ułożony stosik. Koniec ze stosikami! Tak składane rzeczy zajmują mniej miejsca, to też ważne. Nie trzeba szuflad dopychać łokciem przy zamykaniu, kolejny plus ;)

To może się wydawać zupełnie bezsensowne, ale efekt jest taki, że jak się zrobi, to jest potem zrobione. I ten wygodny ład zostaje. Skraca się czas poszukiwań, wszystko jakoś tak lepiej wygląda. Mnie to przekonuje. Jeszcze nie wiem jak KonMari radzi sobie z półkami w szafie, ale mnie na razie ten problem omija. Nie mam szafy z półkami. W najbliższym czasie wezmę się za zbiory papieru pt. umowy, rachunki, świadectwa szkolne i inne tego typu dokumenty. Będzie fajnie ;)