Ogary poszły w las, a rozporządzenie weszło w życie. Polak jak to Polak, jest niezadowolony, bo mu zabraniają. Na przykład solić zupę i jeść chipsy w szkole. Pamiętam jak szukałam kiedyś przedszkola dla Panienki i jedno z nich odpadło, gdy przeczytałam co dzieci mają na podwieczorek: chałka z nutellą i kakao. W obecnym, państwowym przedszkolu podwieczorek to jogurt naturalny i borówki albo ryż pełnoziarnisty z jabłkami. Albo jeszcze coś innego, ale codziennie coś smacznego, sądząc po plamach na bluzkach Panienki (ma zwyczaj wycierania buzi w rękaw, łatwiej usunąć plamy niż ten nawyk…)
No ale sklepiki, te co mają najgorzej, a ajenci nie wiedzą co zrobić, co mieć w ofercie. Czy wymaganie by sprzedawać dzieciom kanapki z wędliną, która zawiera co najmniej 70% mięsa to coś strasznego? Hej, rodzice, podoba się Wam pomysł, by dzieciom sprzedawać coś, co koło mięsa nie leżało? Jeśli się Wam to podoba, albo jest obojętne, to szkoła jest od tego, żeby być mądrzejsza. I edukować, również w kwestii żywienia. Również przez asortyment w sklepikach. Aha, co do kanapek. Gdzieś czytałam biadolenie, że keczup musi być zrobiony z min. 120 g pomidorów na 100 g produktu, gdzie taki znaleźć? Sprawdziłam co mam w lodówce. Keczup marki własnej Piotr i Paweł. 210 g pomidorów na 100 g produktu. Tani i dobry.
A stołówki? Dzieciaki znajdą teraz „jedną lub więcej porcji warzyw każdego dnia w posiłku obiadowym”. Do picia kakao naturalne z mlekiem, słodzone miodem. Spojrzałam ostatnio na skład kakao rozpuszczalnego, ok 80 g cukru na 100 g produktu. Na zdrowie. Co do soli, to można jej używać w procesie przygotowywania, a nie można solić gotowego jedzenia. Sól to jest w ogóle ciężki temat, bo jesteśmy uzależnieni od jej smaku. Dzieci też. Ale to mija, można się odzwyczaić i odkryć smak prawdziwego jedzenia – a nie smak słonego jedzenia. To wymaga czasu. I cierpliwości.
Czytam o zamykanych sklepikach i na serio się dziwię. Ile kosztuje banan. Złotówkę? Przecież dzieci to jedzą. Wypytałam Starszaka o sklepik w jego szkole i powiedział, że najbardziej niezdrowa rzecz to tosty z serem żółtym. Za moich czasów to były zapiekanki z mikrofali, chipsy, cola do woli. Te zmiany były konieczne! Tak, na początku boli. Wszyscy się muszą przyzwyczaić, ale to zaprocentuje. Ja wiem, że najfajniejsze są te zmiany, które efekty przynoszą JUŻ. Od razu. TERAZ. W tym przypadku tak nie będzie.
Zmiana nawyków żywieniowych to długi proces, a zatrzymanie epidemii otyłości wśród dzieci i młodzieży szkolnej nie potrwa do wakacji. Kiedy przeczytałam, że ok. 70 % dzieci z podstawówki nie umie zrobić skłonu dotykając podłogi bez uginania kolan, to moje własne kolana się ugięły. Dzieciaki powinny jeść warzywa a nie chipsy. I ruszać się! Szkoła wszystkiego nie załatwi za rodziców, ale doprowadzenie do porządku tego, co dzieci dostają w szkole do jedzenia to dobry ruch. To z naszych podatków leczy się otyłość i cukrzycę. Każdy krok zmierzający ku temu, by nasze dzieci uniknęły tych chorób jest słuszny!
Dziwi mnie to, że skoro wiadomo było, że rozporządzenie wejdzie, to teraz nagle jest wielkie zdziwienie i narzekanie. Kucharki nie wiedzą jak gotować zupy i że dzieci powinny dostawać codziennie świeże warzywa. Przyznają się tym samym, że do tej pory działano tak, żeby było tanio i wygodnie. Na przykład ziemniaki codziennie. Czy kasza gryczana jest droga i skomplikowana w przygotowaniu? W czasie wywiadu przed zapisaniem Panienki do przedszkola dowiedziałam się, że w jednej z placówek dzieci codziennie dostają zupy gotowane na kurczaku. Każdy normalny dietetyk powie, że to jest niezdrowe. I nie piszę tego teraz jako wegetarianka, ale naprawdę, mięso pod postacią szynki rano i mięsny obiad codziennie to jest za dużo. I dla dziecka, i dla dorosłego. Więc jeśli teraz wszyscy buntują się przeciwko zmianom, to trochę tak, jakby mówili: było źle, ale było dobrze, i po co to zmieniać?
Ano po to, żeby nasze dzieci były zdrowe. Ministerstwo powinno to połączyć z jakąś solidną kampanią poświęconą temu, co dzieci jedzą w domu. A nauczyciele i nauczycielki od przyrody, biologii i wuefu powinni włączyć się do tematu i rozmawiać z dzieciakami o tym, jak wygląda zdrowa, zbilansowana dieta. I powoli, powoli, coś będzie się zmieniać.
Owszem, ministerstwo mogłoby przeszkolić intendentów i kucharki. Ale czy każdy nie powinien sam zainteresować się tym, co dzieje w jego branży? Czy szkolne intendentki nie są w stanie znaleźć same, bez ministarialnej podpowiedzi, takich inicjatyw jak na przykład Szkoła na widelcu? Tam przecież są gotowe przepisy i informacje dla kucharek. Wiecie ile kosztuje porcja barszczu ukraińskiego jeśli gotuje się na 10 osób? 1,21 zł. To nie jest wiedza tajemna. To jest wszystko dostępne i tylko czeka na osoby zainteresowane tą wiedzą.
Jako mama BARDZO cieszę się z tych zmian. Tak, jest trudno. Na początku zawsze jest trudno. Ale wszyscy się przyzwyczają. Dzieci też – chyba, że rodzice nie przestaną z zeszytami pakować solniczek (to się dzieje naprawdę?). Zamiast narzekać, że znowu nam czego zakazują może raz doceńmy, że wprowadzono zmiany, które mają służyć naszemu wspólnemu dobru.
Aha, czytałam, że w jednym z LO młodzież chce, żeby za okazaniem dowodu osobistego można było dostać kawę. Proponuję rozszerzyć ofertę o alkohol, papierosy i prezerwatywy ;) Tak na serio to jestem stara i doświadczona więc wiem, że im później człowiek uzależni się od kawy, tym lepiej. I gdyby moje dziecko domagało się kawy w szkole, to wiedziałabym jak z nim o tym rozmawiać.
A zapiekanki są dobre jak się wraca nad ranem z imprezy (bo dzieci przejęła Babcia, hurra!), a nie w szkole.
7 Comments
Magda
A ja powiem tak: kiedyś( nie tak dawno :)) jadło w się na śniadanie tylko bułki ( oczywiście przenne), drożdżowki, na obiad smażone zwykle na smalcu kotlety oczywiście w panierce, zupy tylko ze śmietaną i oczywiście zaklepka obowiązkowa, deser słodki budynie , kisle,galaretki, cukierki i inne słodkości. W weekend obowiązkowo domowe ciasto, z kostka margaryny i dwoma szklankami cukru na blachę i mąka oczywiście przenne, bynajmniej nie pełnoziarnista, zresztą o takiej w tamtych czasach nikt nie słyszał. I ile było otyłych dzieci w szkole? Może kilkoro. I teraz przypomnijmy w jaki sposób spedzało się czas po szkole. Na podwórku! Cały dzień w ruchu piłka, podchody,ganianego i inne zabawy. A jak jest teraz? Tablet, laptop, siedzenie w 4 ścianach. Podwórka, boiska puste. Żywienie to tylko część problemu a wprowadzenie zakazów do szkół nic nie da, bo szkoły nie są w na odludziu, a zakazane artykuły można kupić chociażby po drodze do szkoły.
Ela
Fajnie, że się próbuje coś zmienić, ale w ten sposób to raczej nie wyjdzie. Jestem zwolennikiem ruchu i zdrowego żywienia, ale tego nie załatwi tego typu ustawa, bo ani dzieci ani ich rodzice nie będą chętni do zmian w żywieniu, które im nie smakują. Efekt jest raczej taki, że dzieciom zdrowe jedzenie kojarzy się z brakiem smaku – przecież jak jedzą w domu rzeczy inaczej przyprawione to odwyk w szkole nie zadziała. Może w przedszkolach, gdzie dzieci nie mają wyboru. Ale na pewno zadziała to ku przedsiębiorczości – już słyszałam o pomysłowych uczniach, którzy na przerwach sprzedają zakazane podobno tosty i robią na tym interes życia (z Twojego postu wynika, że tosty nie są zakazane, ale widać nie wszędzie obowiązuje ta sama interpretacja i gdzieniegdzie zostały wycofane).
Archiwistka
Akurat licealistów popieram. Przy 37 godzinach zajęć tygodniowo plus koła plus przygotowanie do zajęć, co zdarza się wcale nierzadko i daje czasem półtora etatu wysilonej pracy umysłowej, uzależnienie od kawy naprawdę nie jest największym z ich problemów: wyżej plasują się przemęczenie, odwodnienie, nerwica i pokusa sięgnięcia po amfetaminę. Studencka sesja bywa lżejsza niż tok nauczania w ambitnych liceach. A trwa krócej.
Kawa na dowód? To przynajmniej nootrop łagodny i łatwy do odstawienia…
Ronja
A ja popieram tę reformę z całego serca. W mojej podstawówce w szkolnym sklepiku w ogóle nie było kanapek. Tylko pączki i batony. Ba! nawet wody mineralnej nie było! jak komuś chciało się pić to była oranżada, potem pojawił się też automat z colą.
Marta
Ja również popieram autorke bloga z całego serca, a Pani Magda niech się zastanowi, czy te dzieci, które jadły tak niezdrowo kiedyś, pomimo ruchu, nie mają problemów zdrowotnych teraz. Nadciśnienie, cukrzycy itp…Mam inne zdanie na ten temat. Wszystkie nawyki zapoczątkowane w dzieciństwie przekładają się na późniejsze nawyki żywieniowe. Dopuszczalna dzienna dawka soli to płaska mała łyżeczka, a sól jest zawarta w masie produktów, a cukier jest owszem potrzebny, ale cukier naturalny zawarty w owocach, warzywach, kaszach itp. Pozdrawiam, mamawmiescie.com
annikka
Zawsze byłam przyzwyczjona do dobrej i zdrowej kuchni i celebrowanych posiłków.Zero bułek,tłuszczu,słodyczy,przekąsek. Chleb tylko razowy.Mięso pieczone,wędliny z wyższej półki.Mnóstwo warzyw,owoców,kaszy.Nie znam smaku boczku,karkówki czy salcesonu.Moi rodzice dożyli sędziwego wieku,prawie nie chorowali,byli szczupli.
Jak żyję ponad 50 lat nigdy nie wyszłam z domu bez pełnowartościowego śniadania,Owsianka,musli z orzechami,owocami i dobrym,prawdziwym jogurtem.Nawyki z dzieciństwa pozostały.Kupuję żywność tylko w sklepach eko.Pracuję w szkole i z przerażeniem patrzę co jedzą dzieci.Szkoła znajduje się w ubogim środowisku,,więc może dlatego przyzwyczajone są do taniego, smieciowego jedzenia.A białą buła z nutellą czy dżemem wydaje im się luksusem.
Daniel
Bzdury ze az uszy bola!