Zrobiłam sobie dla zabawy quiz polegający na rozpoznaniu roślin po zdjęciu tej części, ktora rośnie nad ziemią. Pory, rzodkiewki, cebula, marchew…. W sumie bardzo prosty, zrobiłam go bezbłędnie. Jeszcze kilka dni temu moje dzieci biegały wśród równych grządek fasolki szparagowej, buraków i ogórków. Ale czy i dla nich, gdy będą trzydziestolatkami, będzie to tak samo banalne? Czy będą pamiętać, że jako dzieci wiedziały jak rośnie brukselka?…
Na balkonie mam kilka krzaczków pomidorów cherry. Dzieci asystowały przy wysiewie, oglądały nasiona, porównywały z nasionami rzodkiewek, rzeżuchy i sałaty. Potem obserwowały kiełki, pomagały w podlewaniu. Razem cieszyliśmy się z pierwszych kwiatów, pokazywałam im jak przekształcają się w owoce. W pewien upalny weekend z zachwytem patrzyliśmy, jak zielone pomidory niemal w oczach czerwienieją.
Ot, taka domowa lekcja przyrody.
Ale czy w mieście można coś jeszcze? Można. Bardzo dużo. Obserwować drzewa i krzewy, nauczyć się rozpoznawania głosów ptaków które spotykamy w parkach i na skwerach. Można pleść wianki, zbierać liście jesienią. Ale dzieciom warto pokazać coś jeszcze.
Wakacje na wsi. Nie w nadmorskim kurorcie, nie w górach by wędrować z piosenką na ustach. Tak, to jest super, ale warto jeśli nie ma się rodziny na wsi, pojechać na kilka dni do gospodarstwa agroturystycznego. Pokazać dzieciom zwierzęta z bliska, a nie tylko na obrazkach. Razem karmić kury. Dotknąć krowy. Zbierać maliny, jeść porzeczki prosto z krzaczka.
Regularnie, co rok, od urodzenia jestem w wakacje na Podlasiu u Rodziny. Jako dzieciak jeździłam na furze z sianem, biegałam za kurami, a Babcia raz pozwoliła mi dotknąć krowiego wymienia. Nie udało mi się wycisnąć ani kropli mleka, uznałam wtedy, że dojenie krów jest sztuką magiczną. Miałam jakieś sześć lat. Potrafiłam stać przy krzaku porzeczek i jeść, dopóki nie rozbolał mnie brzuch. Dziadek montował nam huśtawkę na gruszy i bujając się oglądałam pszczoły zlatujące do owoców leżących na ziemi. Jeśli miałam ochotę na marchewkę, to szłam do ogrodu i wyjmowałam ją z ziemi.
Teraz jeżdżę tam z dziećmi. Wiele się tam zmieniło, zostało tylko kilka kur. Panienka potrafi karmić je ciastkami podbieranymi z kredensu swojej Prababci. Biega na bosaka całymi dniami, po trawie, piasku, na polnych ścieżkach, w ogrodzie warzywnym i sadzie.
To są ulotne chwile, krótkie wizyty. Ale zawsze prowadzę dzieci do ogrodu i pokazuję. Patrzcie, to buraki, zobaczcie jak ładnie rosną ogórki. Kwiaty rukoli, pomidory o różnych kształtach, fasolka szparagowa. Nie te straganowe, które już zapomniały ziemi. Ale pachnące, przyciągające owady, nabierające smaku na słońcu.
Pamiętam dwuletniego Starszaka stojącego przy krzakach malin. Szybko zorientował się jakie owoce warto zbierać. To doświadczenie obce dziecku, które mieszka w mieście, a wakacje spędza w kurorcie. Wiecie, jaka to przyjemność zebrać miskę porzeczek, a potem dostać od Babci słoik z drzemem zrobionym z tych owoców?…
Cieszę się, że dzieci zbierają te wspomnienia. Przyroda na wsi karmi wszystkie zmysły. Trudno to właściwie opisać, trzeba spróbować. I patrzeć, jak to jest dla dzieci naturalne. Czysta radość kontaktu z przyrodą. Zabawki? Zbędne. Wystarczy drzewo, piasek, kamyki.
Też się znudzą, bajka w telewizji skusi. Ale potem znów na trawę.
4 Comments
Ania
Znam to, wychowana na wsi, oprócz przyjemności w byciu non stop z przyrodą, nie tylko w wakacje (do sxkoly caly rok chodzilam polnymi dróżkami, w śniegu na skróty przez pola) doświadczyłam tez ciężkiej pracy – grabienia siana od świtu po noc na mokrej łące, w upał, zbierania ziemniaków w pierwsze przymrozki, zaganiania krów do gospodarstwa w drodze z łąki w burzę, wielogodzinnego gracowania truskawek i długo zrywanych porzeczek. To pewnie dlatego teraz mam dreszcze kiedy czuję zapach ziemi rozkopywanej, zeby wydobyć młode ziemniaki i kiedy wyrywam marchewki i chrupię je bez mycia, a tylko po wytarciu w spodnie. Pamiętam, jakby to bylo wczoraj, odrapane do krwi kostki od długiego chodzenia po świeżo skoszonym ściernisku, zapach mięty schowanej w polu ziemniaków, grubość za dużych rękawic do wyrywania ostów w zbożu. Z zamkniętymi oczyma opiszę jak miękkie i zarazem sztywne są kurze skrzydła i jak pachną małe pisklaki w kartonowym pudełku ogrzewanym sztuczną kwoką. Pamiętam dźwięk szatkownicy do kapusty i ubijanie tej kapusty razem z marchwią w wielkiej beczce. Pamiętam stojący w domu worek z kaszą gryczaną zebraną z pola rodziców i dwa konie dziadka, ktore tę grykę kosiły. Spanie na sianie, czarne dziurki w nosie po całym dniu pracy na polu, smak białej porzeczki, krzaki agrestu, miseczki ze starych glinianych wypalonych zniczy w domku zrobionym w starych krzakach dzikiej róży. Mogłabym tak bez końca… odkąd jestem w liceum, jestem mieszczuchem, ale.nigdy nie zapomnę wsi i zawsze bede szanować katorżniczą pracę na wsi. Moje dziecko ma dzis 2,5 roku. Spędzilismy ostatnio 3 tygodnie wakacji prawie 24h na dobę na świeżym powietrzu – u jego prababci na wsi, a potem pod namiotem na Roztoczu. Nie mogłam go domyć codziennie, tak był wybiegany na boso, zabawiony błotem, patykami, wodą. Widział pola, lasy, mnóstwo wiejskich zwierząt (chociaz o to coraz trudniej), zaskrońca,świetliki, zrywał jagody i sam wymyślał zabawy z szyszkami i patykami. To i tak tylko skrawek mojej części wiejskich wakacji, ale i tak duzo. Moim zdaniem nie ma lepszej opcji na spędzanie lata niż wieś i przyroda.
P.S. cudne te bose nóżki Panienki. Takie szczęśliwe :)
Aleksandra
Dziękuję za ten komentarz. Masz rację. Z naszej, miejskiej perspektywy wieś smakuje inaczej, bo to apteczne dawki. Dla ludzi, którzy z tą ziemią pracują to zupełnie inne emocje. Trzeba o tym pamiętać.
Dominika
Miałam to szczęście przez całe dzieciństwo jeździć w wakacje do cioci na wsi. Co prawda ciocia z wujkiem mieszkali tam tylko przez część roku, domek kupili na emeryturze, ale były kury, gołębie, czasem kaczki i gęsi:) A u sąsiadki za płotem krowa i codzienne dostawy świeżego mleka:) To moje najpiękniejsze wspomnienia z wakacji:) Zabawa na łące, zbieranie czerwonych porzeczek na dżem (który był nieodłącznym elementem świątecznego mazurka), jedzenie śliwek prosto z drzewa (te ze sklepu czy nawet z targu smakują mi zupełnie inaczej), bieganie do kurnika po jajko, kiedy kura zaczynała gdakanie;) Ciocia z wujkiem ze względu na podeszły wiek domek musieli już sprzedać, ale te wspomnienia umacniają mnie w tym, żeby w przyszłości swoim dzieciom też dać chociaż namiastkę takiego wspaniałego doświadczenia:)
Miejskiewiejskie
rozwiazałam e test i miałam 9/10:) ja nie mam cierpliwosci do upraw, denerwuje się, że muszę opielić, podlac, kiedy w domu tona prania a o prasoaniu nawet nie wspomnę. chyba za malo doceniam to, że mam ogródek, ciszę i swoją fasolkę…
choć wtym roku, kiedy po raz kolejny próbujemy własnie aszej fasolki, i zauważamy jak inczej smakuje niż ta ze straganu ….powinnam chyba przemysleć moje podejscie do ziemi:)
ach i jeszcze. od jakiegos czasu jeździmy na wieś do znajomuych, na kilka godzin, a chwile. do innego ycia, w odwiedziny. czasem wracamy z pełym bagaznikiem – ostatnio truskawek. nie pamiętałam, że truskawki mogą mieć TAKI smak!