To chyba najbadziej intymna opowieść jaka pojawiła się na tym blogu i kiedy pierwszy raz ją przeczytałam, byłam poruszona. Nie jest to historia, którą czyta się lekko. Ale jest, wydarzyła się. Poronienia dzieją się codziennie, ale wciąż są tematem tabu. Kiedy kobieta roni, spotyka się albo z milczeniem bliskich, którzy nie wiedzą, co powiedzieć, albo z niezrozumieniem czy wręcz brutalnością („mała ciąża, mała strata”). Strata ciąży nie jest tematem, z którym nas oswojono. Dopiero uczymy się nowego języka związanego z narodzinami (nie odbieramy już porodów, a je przyjmujemy..), ale rozmowę o poronieniu warto już zacząć. Dotyczy to w Polsce około 100 kobiet dziennie.*
Poronienie
13 września robię pierwszy test ciążowy, na dzień przed spodziewanym okresem. Jest pozytywny, nie mogę się przestać uśmiechać. Nie mówimy prawie nikomu, bo jeszcze przecież wcześnie, ale już w ramach świętowania kupuję pierwsze dziecięce ubranko.
Na pierwszą wizytę u ginekologa idę sama. Nie ma jeszcze bicia serca, ale jest jeszcze przecież wcześnie. Oddaję krew na badanie hormonów, umawiam się na za tydzień. Hormony rosną wolno, ale rosną, bicia serca nie widać — to będzie nasz taniec przez najbliższe kilka wizyt, każdy telefon po wyniki z nadzieją, że może jednak.
Jednak nie.
Lekarz jest cierpliwy. Jego żona też poroniła pierwszą ciążę. Opowiada o procentach, o płakaniu, o moich opcjach.
Odmawiam, po raz kolejny, łyżeczkowania, ale 4 listopada dostaję ostateczny termin – jeśli w ciągu 48 h nic się samoistnie nie zacznie, muszę się stawić na zabieg. Podpisuję dokumenty jak przez mgłę, myśląc, że to nie moje życie, nie moja ciąża, nie moje ciało.
Mam 48 godzin, żeby pozbyć się ze swojego ciała tego czego nie mogłam sie doczekać. Szukam w internecie historii i sposobów. Kupuję zioła i środki homeopatyczne. Piję napar z liści czerwonej maliny, który potem będę piła nałogowo w następnej ciąży – podobno pomaga on ciału zrobić to, co ma zrobić, w każdej sytuacji. Biorę tydzień urlopu w pracy i chowam się przed światem pod kołdrą.
24 godziny przed upływem wystawionego przez lekarza terminu dostaję od znajomego z pracy mejla – żebym powiedziała, na głos, do widzenia. Żebym podziękowała dziecku, że przyszło i tu było, i powiedziała jej, że już czas na nią. Że niektóre dusze przychodzą tylko na chwilę, żeby zapoznać się ze światem, włożyć nogę do basenu, posmakować życia. Wybierają empatycznych ludzi, którzy potrafią nawet na chwilę ich przywitać i przyjąć.
Pisze, żebym wyobraziła sobie odcięcie pępowiny.
Nie wiem, jakbym odczytała tego mejla w jakimkolwiek innym momencie mojego życia. Wtedy popłakałam się, bo to było dokładnie to co chciałam usłyszeć.
30 minut poźniej zaczynam krwawić. Dostaję lekkiej gorączki, wiec kładę się w bieliźnie na zimnej podłodze w łazience, nie wiem ile tak trwam, w ciszy, w niebycie. Faszeruję sie lekami przeciwbólowymi i kołyszę się z boku na bok płacząc, z bólu i z poczucia straty. Część tkanki – niepodobnej do niczego – chowam do torebki i wkładam na samo dno zamrażarki. Nie umiem wytłumaczyć nawet przed sobą sama dlaczego i po co. Pozbędę sie niej dopiero na sam koniec kolejnej ciąży. To nie jest czas na racjonalne myślenie. To jest czas na robienie tego, co tu i teraz sprawia, że czujemy się choć trochę lepiej. W moim przypadku – płacz i pisanie. Dużo płaczu.
Wieczorem idę na akupunkturę, ale najgorsze już jest za mną. Następnego dnia rano dzwonię do lekarza i idę na wizytę. Krawię jeszcze przez tydzień, ale na usg nie ma już śladu. Wychodząc z gabinetu śmieję się prawie w głos. Poczucie smutku i bólu przechodzi w poczucie dumy z mojego ciała. Z tej mądrości ciała, którą trochę tracimy w naszym cywilizowanym świecie, ale którą odzyskujemy w takich trudnych momentach. Świadomość, że moje ciało wiedziało co ma zrobić, że potrafiło to zrobić, że nie potrzebowało narkozy i lateksowych rękawiczek, tylko momentu ze sobą samą jest podobna do dumy, która będzie mnie rozpierać niemal dokładnie rok później po porodzie. Ciało które daje życie i życie zabiera, i robi to wszystko samoistnie, samodzielnie, samowładczo. Nic tak nie uczy szacunku dla kobiecego ciała. Nic tak nie przekonuje o naszej sile.
5 listopada poroniłam pierwszą ciążę, po miesiącu wrócił mi cykl. 28 października urodziłam zdrową córkę.
___
* Dane za www.poronienie.pl
17 Comments
Iza
24.12.2010 poronilam pierwsza ciaze. 10.11.2011 urodzilam zdrowa corke.
Pieknie napisane. I pieknie napisal Tobie Twoj znajomy. Ja bylam ze wszustkim sama i nie pochowalam tej „tkanki” tak, jak chcialabym teraz. Myslenie wtedy nie zadzialalo.
Sciskam <3
Agata
Szkoda, że mi nikt czegoś takiego nie powiedział…..Gratuluje siły!
O.
21 stycznia dowiedziałam sie ze dziecko które bylo we mnie nie zyje-nawet juz go tam nie ma. Wchlonelo się i pozostanie ze mna na zawsze. Rok później 19 stycznia urodzilam zdrową córeczkę. Córka miała bliźniaka, który tez sie wchlonal i pozostanie ze mna na zawsze. Dzieki temu ze moje nienarodzone dzieci zawsze beda za mną jest mi dużo łatwiej.
www.zaraz-wracam.pl
Dziewczyny, tak bardzo mi przykro, że musiałyście przez to wszystko przechodzić. Ja choć nie poroniłam dziecka, starałam się o syna 3 lata. Depresja, histerie, powolne wpadanie w alkoholizm. Mimo wsparcia męża nie umiałam sobie dać rady. Jestem słabą psychicznie osobą.
Dopiero po urodzeniu dziecka odnalazłam spokój. Jestem szczęśliwa, mimo że całą ciążę drżałam o dziecko, które było zagrożone.
ona
A ja mam 10 miesięczne dziecko i znowu zaszłam w ciążę. Jestem załamana, nie wiem co mam robić. Myślę o samobójstwie, nie mam po prostu siły już na to…
Josie
Pamiętam, że miałam podobne odczucia jak Ty kiedy po 9 miesiącach od narodzin pierwszego synka zaszłam w ciążę z drugim. Byłam załamana – mój starszy był bardzo wymagającym niemowlakiem, właśnie byłam w trakcie rekrutacji do wymarzonej firmy, nie chciałam tego. Wiele razy przeszło mi przez myśl, że może lepiej by było, gdyby z tą ciążą się nie udało. Ale gdy pojawił się krwiak z odklejeniem kosmówki i widmo utraty ciąży wiedziałam, jak bardzo go pragnę mimo wszystko. Teraz jest wesołym, półtorarocznym skarbem, który ma swojego najlepszego kumpla – 3 letniego braciszka. Na początku nie będzie pewnie łatwo, ale wkrótce będziesz się cieszyć, że masz dwójkę, bo oni będą mieć siebie nawzajem :) I dla Ciebie to też będzie ulga, bo jak dziecko ma rodzeństwo, to nie jest aż tak absorbujące jak jedynak. Będzie dobrze, nie załamuj się :*
realistka
Weź się dziewucho w garść. Jak słucham takich bredni, to ręce opadają. Samobójstwo??? Walnij mocno łbem o ścianę, to Ci przejdzie. Dziecko, to cudo, które w niczym nie zawiniło. Trzeba było wcześniej o tym myśleć. Teraz zbieraj siły i walcz o następną istotkę! Co jej powiesz jak dorośnie: mamusia była zmęczona, dlatego chciała z twojego powodu podciąć sobie żyły! Myśl, co piszesz!
K.
Odezwij sie do mnie, prosze, z jakims namiarem na siebie. Ściskam mocno.
Kasia
Rosyjskaruletka@gmail.com
Mo
Może znajdziesz gdzieś wsparcie w swojej trudnej sytuacji, w bliskich, w grupach terapeutycznych? Nie poddawaj się!
Ania
Ja poroniłam 23.09.2011 r, a 12.09.2012 r. urodziłam cudnego synusia (drugiego). Był to początek 9tc. Z jednej strony cieszę się bo moje ciało też zadziałało samo i wiedziało co zrobić, mimo okropnego bólu nie pojechałam do szpitala – dzięki Bogu. Niestety też czułam się wtedy osamotniona, oprócz mojego męża (który był przy mnie ale za krótko) nie było nikogo, nikt nic nie powiedział, nie przytulił…. bo to nie było jeszcze dziecko? Nie wiem……
Pamiętam też tą „tkankę”, którą w natłoku bólu, bez namysłu wyrzuciłam – żałuję……
Nikomu się tak jeszcze nie wygadałam, dziękuję. Chyba łatwiej pogadać z kimś, kto przeżył to samo.
Piękny Twój tekst, dziękuję za niego. Przywołał smutne wspomnienia, ale też bardzo pomógł…..
Życzę wszystkiego dobrego i zdrówka dla Twojej Córeczki.
IZA
Poroniłam 8.04.2015. To był koszmar, cały świat się nam zawalił w jednej sekundzie. Do tej pory nie mogę zajść w ciąże choć się z mężem staramy. Ostatnio okazało się, ze mam cystę na jajniku, która może przeszkadzać, dostałam leki i mam brać, być może się wchłonie. Do tego moja siostra zaszła w ciążę 3 miesiące po tym jak ja poroniłam i ma termin porodu na 08.04.2016, a ja nie potrafię się tym cieszyć mam wrażenie, ze to mnie dodatkowo dobija, a rodzina momentami mnie nie rozumie …. oni wymagają, żebym się cieszyła razem z nimi ….. może jestem złą siostra ale nie mogę sobie z tym poradzić i tracę chwilami nadzieje, ze kiedykolwiek będziemy mieć dzieci … 5 listopada nasze dziecko miało przyjść na świat …. boje się tego dnia …
MG
Na pewno nie jestes zla siostra. To naturalne uczycie. Mialam zatrzymane poronienie miesiac temu – dzisiaj sie dowiedzialam, ze moja kuzynka jest 8 miesiacu ciazy. Musialam z zalu wyjsc wczesniej z pracy – plakalam w domu jak nie wiem co. Mieszkam zagranica – nie chce sie z nia spotkac poki co.
AM
„Świadomość, że moje ciało wiedziało co ma zrobić, że potrafiło to zrobić, że nie potrzebowało narkozy i lateksowych rękawiczek, tylko momentu ze sobą samą jest podobna do dumy, która będzie mnie rozpierać(…)” – nie wiem czy dobrze zrozumiałam, ale te słowa brzmią jakby te dziewczyny, które miały łyżeczkowanie (na przykład ja) nie mogły mieć powodu do dumy, bo potrzebowało wspomagania w postaci narkozy i rękawiczek. Przestawiłaś to tak jakbyśmy nie były w stanie same dać ze sobą rady, a przecież nie zawsze ciało nas słucha. A zabieg łyżeczkowania, uwierz mi nie jest przyjemny. To trauma, która w nas pozostanie. I nie każda miała możliwość pobycia samej ze sobą, a na pewno w tym czasie tylko tego potrzebowała, gdy wokół krążyli lekarze.
matka poroniona
Chciałabym, żeby każda roniąca kobieta słyszała tylko takie mądre słowa od swoich przyjaciół. Nie żadne „do trzech razy sztuka”, czy „daj spokój, przecież nic się nie stało”. Mamy prawo do bólu, do żałoby i do przeżywania swojej straty dokładnie tak, jak tego potrzebujemy. Dziękuję za ten tekst i za ziarno nadziei na lepsze jutro.
Urszula
10.08.2015 – poroniłam pierwsza ciążę. 1.11.2015 – poroniłam drugą ciążę. Od tamtej pory mam ogromny lęk przed ciążą, przed tym, że znowu poronię… Moje współżycie z partnerem mocno na tym ucierpiało. Okazało się, że mam PCOS. Jestem pod opieką lekarską od prawie roku i mam zabronione póki co staranie się o dziecko. Muszę ustabilizować swoje ciało. I wiem, że dobrze robię, a jednocześnie boję się, że nigdy nie uda mi się urodzić zdrowego dziecka. Dziękuję za ten tekst. Trochę lżej że świadomością, że nie jest się samym.
Kasia
U mnie pierwsza ciąża okazała się pozamaciczną. Po czterech latach starań okazało się, że pozytywny test ciążowy będzie największym koszmarem mojego dotychczasowego życia. Jestem po zabiegu, nie mam jednego jajowodu, bo przez długie cykle ciąża była już tak duża, że nie dało się go uratować. Staramy się dalej, ale mnie wciąż towarzyszy strach, że znowu skończy się tak samo i to pogrzebie moje szanse na dziecko.
Sesi
Szkoda, że tak późno trafiłam na ten wpis. Poryczałam się maksymalnie, ale marzenia się spełniają. W październiku 2016 ciąża biochemiczna, w marcu 2017 poronienie 12 tydzień, a w tym roku w kwietniu urodziło się moje szczęście ?