„Nie jestem ekologiczną fanatyczką, jemy normalnie”. „Nie stać mnie na zakupy w sklepach z ekologiczną żywnością”. Każdy to słyszał, wielu powiedziało. Albo chemia, albo eko. Nie ma nic pomiędzy?
Robiłam ostatnio szybkie zakupy z Panienką. Obiecałam jej jakiś łakoć i wpadłyśmy w alejkę z cukrem w różnych formach. Szukałyśmy czegoś, co będzie odpowiadało i jej, i mi. Kiedy Panienka rozglądała się po półkach, jakiś miły mężczyzny powiedział z uśmiechem, pokazując na popularne ciastka „weź to, moja córeczka je uwielbia”. Podziękowałam również uśmiechając się i trochę niepotrzebnie dodałam „tego nie kupujemy, za dużo chemii”. On zaśmiał się i powiedział „a gdzie teraz nie ma chemii?”. Zerknęłam na półkę. „W sezamkach!”.
Myślałam potem sporo o tym, że wybory żywieniowe nie muszą (uff!) ograniczać się do dwóch opcji: albo eko fanatyzm (nie lubię tego określenia), albo pełna rozpusta, jemy co chcemy. Wiele osób tłumaczy się, że nie stać ich na ekologiczne jedzenie, na warzywa z ekosklepu, sery z certyfkatem i poszukiwania organicznej mąki. Więc jedzą parówki. Mnie też nie stać na to, żeby wszystko co kupuję i daję dzieciom oraz jem sama, było certyfikowane.
Złoty środek, po prostu. Nie kupuję ekologicznych warzyw, ale wybieram sezonowe i w miarę możliwości lokalne. Owszem, sięgam po cytrusy (czasem mój organizm o nie woła) i awokado, ale jabłka i marchewki mogłyby być podstawą wyżywienia moich dzieci, uwielbiają je. Czytam etykiety i pewne składniki już dawno wyrzuciliśmy z naszej kuchni. Tu sporą pomocą była książka „Zamień chemię na jedzenie”. Od czasu akcji niejedzenia cukru, na śniadanie w pracy jem jogurt z bezcukrowym musli. Jest przepyszne i ma wspaniały skład. Niby drobiazg, ale właśnie takie drobiazgi składają się na duży sukces. Jeśli mam dzieciom kupić w piekarni bułkę do przegryzienia na szybko, to nie będzie to pączek tylko żytnia bułeczka z bakaliami. I tak dalej. I kiedy szukałyśmy z Panienką tych słodyczy, tłumaczyłam jej czego i dlaczego nie kupię. A potem wybrała lody.
Czasem wybieram żywność certyfikowaną – ale nie zawsze. Częściej wybieram po prostu taką, której skład mnie przekonuje swoją prostotą. A gdy czasem – średnio raz na dwa lata – kupię puszkę napoju energetycznego, mogę liczyć na wymowny, krytyczny wzrok Starszaka. Ostatnim razem na głos czytał skład, żeby uświadomić mi jak bardzo złego wyboru dokonałam.
Świetnie jest jeść zdrowo i dokonywać takich wyborów, które jednocześnie są etyczne. Ale warto też uświadamiać sobie, że kupując sezonowe, lokalne, proste produkty też dokonuje się dobrego i zdrowego wyboru.