Dziś jest ostatni, czternasty dzień wyzwania. Dwa tygodnie bez cukru, które jak się okazało, w moim przypadku były dwoma tygodniami bez słodyczy. Praktycznie nie kupujemy żywności przetworzonej, a w obiedzie składającym się z warzyw i kasz trudno doszukiwać się syropu glukozowo – fruktozowego. A jak się okazuje, z chandrą można poradzić sobie bez czekolady.
Chcąc odzwyczaić się od słodkiego smaku ograniczyłam owoce. Zima to niezły moment na takie wyzwania. Przez te dwa tygodnie musiałam zmierzyć się z babcinymi ciastkami z maszynki, lodami, ciastem drożdżowym z konfturą wiśniową i innymi rzeczami, które normalnie są dla mnie źródłem niekończącej się przyjemności. Dość szybko czekolada, ukochany Pawełek czy kuszące Raffaello czekające w szafce przestały na mnie robić wrażenie. A nawet – myślę teraz głównie o tym, jak bardzo słodkie i tłuste są zwykłe słodycze. Zrobiłam wyjątek dla piwa – nie
Fajnie jest sobie narzucić taki reżim. Oczyścić się. Czytać etykiety, świadomie podchodzić do tego, co się je. To zawsze jest dobre. Tak naprawdę, cukier ma tu najmniej do rzeczy. Wierzę, że najważniejszy jest umiar. Raz na jakiś czas mam ochotę na zimną Colę i ją piję. Zazwyczaj jestem potem strasznie rozczarowana i nie smakuje mi, ale nie biczuję się, że coś takiego wypiłam. Niczego sobie nie odmawiam, ale staram się odżywiać świadomie. Jest taka dobra zasada, żeby nie jeść rzeczy których składników nie zjedlibyśmy osobno. Warto o niej pamiętać, ale czy chipsy zjedzone raz w roku mogą zaszkodzić? Nie, jeśli na co dzień odżywiamy się w sposób zdrowy i zrównoważony.
Dwa tygodnie bez cukru to żadne wyzwanie, powiedzmy to sobie szczerze. Świadomość, że już jutro mogę do kawy zjeść Mozartkugeln czekające na biurku w pracy jest przyjemna. Bo jestem zdrowa. Nie mam celiakii, nie mam cukrzycy, nie mam żadnej alergii. Mogę jeść to, na co mam ochotę. A jedyne ograniczenia – na przykład nie zjem ulubionego tatara czy krwistego befsztyku – sama sobie narzuciłam. To ja o nich decyduję, a nie choroba. To jest prawdziwa wolność. I staram się o tym pamiętać.
2 Comments
pinezki
To jest wolność, którą powinnyśmy częściej doceniać- my możemy sobie coś robić, możemy tego nie robić- nasza sprawa, która nie wymaga żadnych większych wyrzeczeń. I myślałam, że będzie koszmarnie, a po trzech dniach to uczucie minęło i po prostu nie jadłam i nie było to dla mnie problemem. Jeden dzień okazał się jednak nie do przeskoczenia- jechałam w nocy do porodu, na wiele godzin, i okazało się, że nie jestem w stanie znaleźć żadnych odświeżających drażetek, gum do żucia bez jakiegokolwiek słodzika- i tu dałam sobie dyspensę, bo uważam, że wiele godzin kontaktu rodzącej mamy ze mną z bardzo bliska wymaga tego, by zapach z moich ust nie powalił jej na kolana. Na szczotkowanie zębów czasu nie ma ;) Myślę jednak, że w obliczu wszystkich pozostałych warunków, te dwa tygodnie… minęły bardzo szybko.
Mama Agunia
Gratuluję wytrwałości. Mi właśnie tak chciało się słodkiego, że zjadłam 2 jabłka. Ale ja bez jabłek żyć nie mogę ;)