Paryż ma to coś. Bardzo lubię to miejsce na Ziemi i z czułością wspominam ubiegłoroczną wizytę. Czytając książkę „W Paryżu dzieci nie grymaszą” nie znalazłam niestety miasta, ale i tak przeczytałam ją w dosłownie dwa dni.

źródło

Autorka, pochodząca z USA dziennikarka, opisuje swoje nieustające zdziwienie tym, jak Francuzki wychowują swoje dzieci. Spanie, opieka, karmienie – wydaje się, jakby po dwóch stronach oceanu mieszkały osobne rasy, a francuskie dzieci są jakieś lepsze. Według Druckerman Amerykanki to nadopiekuńcze matki, które zajmują się tarciem na zupki organicznych marchewek na zmianę z siedzeniem w piaskownicy. A wszystko to w obowiązkowym dresie i z pociążowym brzuszkiem. Francuzki natomiast wracają szybko do idealnej figury, idą do pracy, a w niedzielę pieką z dziećmi ciasta. W gustownych fartuszkach oczywiście.
Przypomina mi to bardzo słowa Elisabeth Badinter, czołowej francuskiej feministki, która o francuskich matkach mówi: They want to return to their lives and be a part of society, and they also have to be a woman again, to be seductive — that’s what French men expect.
– co wydaje mi się jednak nieporozumieniem, o czym pisałam tu KLIK Jeśli połączyć słowa Druckerman i Badinter, obraz jest spójny.
Spojrzenie autorki na wiele spraw jest jednak dość naiwne i nie można tej książki traktować jako źródła wiedzy, ale raczej jako fajną literaturę. Czyta się świetnie! Można też wyciągnąć kilka inspiracji.
Kto jak kto, ale Francuzi znają się na jedzeniu. Do moich ulubieńców należy Anthelme Brillat-Savarin, którego „Fizjologię smaku” lubię czytać przy gotowaniu. Druckerman opisuje francuski sposób na to, jak wychować małych smakoszy i smakoszki, dumnych duchowych potomków wielkiego Anthelme. Jednym z ważnych elementów tego wychowania jest różnorodność podawanych potraw i zaangażowanie dzieci w gotowanie. Podobała mi się porada, by poprosić dziecko o powąchanie jedzenia, jeśli nie chce czegoś nawet spróbować.
Kolejną ideą z którą bardzo się zgadzam, jest francuskie przekonanie, że małe dzieci nie potrzebują zabaw stymulujących intelektualnie, tylko po prostu zabaw. Nie potrzebują zajęć w przedszkolu tylko placu i kredek. Bardzo fajnie jest to wszystko uzasadnione, polecam przemyślenie tych fragmentów.
Czy polecam całą książkę? Tak, to przyjemna, wciągająca lektura (raz nawet przejechałam swoją stację metra). Nie jest to pogłębiona analiza socjologiczna, sygnalizuje tylko pewne zjawiska. Co ciekawe, jest to w zasadzie książka o matkach. Gdyby traktować tekst jako rzetelny obraz społeczeństwa, należałoby przyjąć, że Francuzi nie mają kontaktu ze swoimi dziećmi, wszystkim zajmują się ich matki. W każdym razie – dla samych tylko informacji dotyczących jedzenia i przepisu na ciasto jogurtowe – warto.