Pierwszy raz zetknęłam się z Agnieszką Graff przy lekturze jej książki „Świat bez kobiet„. I chyba wtedy po raz pierwszy pomyślałam o sobie jako o feministce. To jedna z TYCH książek.
Rosłam więc sobie jako feministka, potem jako matka i feministka zarazem. Zdarzało mi się słyszeć zarzuty „ty jako feministka powinnaś wiedzieć…” i tu następowało coś o wolności wyboru w związku z porodem/cesarką/karmieniem piersią/butelką/zostaniem w domu/powrotem do pracy itd. A ja czułam, że coś tu nie gra, że nie zgadzam się, żeby wmawiano mi, że w wielu sprawach związanych z macierzyństwem istnieje coś takiego, jak prosty wybór.
Bo ja wiem, że całe pokolenia mężczyzn pracowały na to, żeby kobiety przekonać, że ich piersi to obiekty seksualne, a dzieci można nakarmić mlekiem krowim albo mlekiem mamki i nic się nikomu nie stanie (a pan mąż będzie zadowolony). I czuję bardzo mocno, że tu nie ma żadnego wyboru, tylko wdrukowane przez wieki przekonanie, że karmienie piersią może być obrzydliwe, niewygodne, niepotrzebne. A jako feministka mam prawo i obowiązek tupnąć nogą i powiedzieć WARA od moich piersi panowie, rozdysponuję je zgodnie z MOIM widzimisie.

O matko feministko, jak ja strasznie odbiegłam od tematu!
Po przeczytaniu wywiadu z Agnieszką Graff w Kulturze Liberalnej KLIK, poczułam, że nie jestem sama. Że autorka „Świata bez kobiet” rozumie, po prostu rozumie czym jest macierzyństwo. Kiedy dotarłam do zdania Klasyka gatunku, książka Jean Liedloff „W głębi kontinuum”, to prokobieca krytyka współczesnej kultury, a nie konserwatywny atak na kobiety byłam naprawdę oczarowana.

 

Potem przypadkiem trafiłam na felietony Agnieszki Graff w „Dziecku”, które kupowałam coraz rzadziej. I bardzo się ucieszyłam, że tam są. Że być może te czytelniczki „Dziecka” które uważają feministki za bandę bezdzietnych pań z Warszawy teoretyzujących nad genderem, a życia prawdziwych kobiet nie znających, pomyślą, że jednak trochę się w swojej ocenie mylą.
Dlaczego cieszę się, że „Matka feministka” wyszła drukiem? Z dwóch powodów.
Po pierwsze, jest spora szansa, że sięgną po nią kobiety, które z feminizmem nigdy nie miały do czynienia. Książka jest promowana, pisze się o niej i mówi. Gdzieś w sieci trafiłam na komentarz obdarowanej książką blogerki „nie wiedziałam, że jestem feministką!”. Ha.
Po drugie, było pewne, że felietonów Agnieszki Graff drukowanych w „Dziecku” nie przeczytają panie z Kongresu Kobiet, moje koleżanki feministki z którymi studiowałam na Gender Studies (kocham Was wszystkie razem i z osobna) i cała masa osób, które powinna je przeczytać. Na „Dziecku” się nie kończy, bo Graff jest osobą publikującą, wykładającą, obecną. Ale w momencie, kiedy jej książkę wydaje KP to szanse, że z poczucia obowiązku czy ciekawości sięgną po nią osoby, które zupełnie nie interesują się sprawami dzieci (i matek), bo to nie ich działka, są już ogromne.
I o to chodzi.
To książka do bólu trafna. Otwierająca oczy tym, którzy nie dostrzegali problemów matek. Przekonująca, że feminizm nie oznacza oderwania od rzeczywistości, a wręcz przeciwnie. Pokazująca jakie są realne dylematy, realne potrzeby kobiet. To książka mądra. Żadnego wymądrzania się, nic z tych rzeczy. Tylko poszerzanie horyzontów. Uświadomienie.
Uwielbiam tę książkę za komentarze na temat przedsiębiorczości, rynku i kultu PKB. Za mądre słowa o ojcach i urlopach rodzicielskich. Za bezlitosną ocenę stosunku rządzących do praw reprodukcyjnych. Za czułość i szczerość z jaką autorka pisze o życiu z dwulatkiem.
Polecam, polecam, polecam.
___
I jeszcze, z innej strony. Książka jest bardzo przyzwoicie wydana. Dobry projekt okładki, wygodny format, świetny papier – przyjemny w dotyku, w kolorze który nie męczy wzroku. Żadnych edytorskich fajerwerków, solidna wydawnicza robota.