Znacie tę teorię? Na portalu natemat.pl znalazłam wywiad z psycholożką, dr Aleksandrą Piotrowską, dotyczący między innymi wpływu szybkiego powrotu matki do pracy na rozwój dziecka. KLIK Czytałam ten wywiad, a oczy otwierały mi się ze zdziwienia co raz szerzej. Z takimi teoriami nie spotkałam się nigdzie wcześniej. Coś mi to pachnie tekstem zamówionym przez krwiożerczych szefów, którym nie w smak roczne urlopy rodzicielskie…
Żartowałam.

Tak na serio, to jestem po prostu zaskoczona tym tekstem. Krótkowzrocznością psycholożki, która wydaje zupełnie dziwaczne opinie, a momentami wypowiada się tak, jakby obraz świata budowała na lekturze Super Expressu. Przykre, że takie opinie idą w świat.

Ojciec nie może podołać tylko jednej funkcji, czyli produkcji mleka, ponieważ nie ma gruczołów piersiowych. To naprawdę jedyna rzecz, jakiej dziecku nie może dać ojciec.

W zasadzie się zgadzam. Ale temat karmienia piersią lub mlekiem matki nie został pociągnięty. Może dlatego, że dr Aleksandra Piotrowska jako ekspert Fundacji Nutricia uważa, że mleko modyfikowane, inspirowane mlekiem matki, jest równorzędne? No i jeszcze pozwala na nawiązanie czułego kontaktu ojca z dzieckiem?

Więź emocjonalna między dzieckiem a rodzicami wytwarza się nawet wtedy, gdy są oni z nim tylko dwie godziny dziennie.

Doba ma 24 godziny. Z tego 2 godziny z dzieckiem. I pewnie jeszcze cosleeping jest szkodliwy.

Jeśli jakaś matka uważa, że tylko ona jest w stanie odpowiednio zająć się małym dzieckiem, to ja jej życzę mężczyzny, który zarobi na nią i na dziecko. Tak, by mogła zostać z dzieckiem ile tylko sobie wymarzy, nawet do matury potomka.

Zaraz, zaraz. A jeśli jakaś matka uważa, że ma po prostu potrzebę zrobienia sobie przerwy od pracy i spędzenia np. pół roku z dzieckiem, a potem przekazania połowy roku ojcu dziecka? Nie trzeba wracać do pracy po miesiącu. Można też zrobić sobie dwa lata przerwy. Po co to mówienie o maturze? Dlaczego stawia się sprawę tak, że kobieta uważa, że tylko ona może zająć się odpowiednio dzieckiem? Nie rozumiem tego protekcjonalnego tonu.

Tu cytat z mojej wielbionej Agnieszki Graff:

 Jakkolwiek konserwatywnie i backlashowo to zabrzmi, jest jednak coś takiego jak potrzeba matki, by być z niemowlęciem, potrzeba odcięcia się od reszty świata. Na jakiś czas, a nie do osiemnastki. Dziecko ma pół roku, rok, półtora roku tylko raz. Może warto wsłuchać się w to pragnienie, zdecydować się na pewną stratę czy kompromis w sferze zawodowej i pozostać z nim tak długo, jak to konieczne, jeśli oczywiście względy finansowe na to pozwalają? KLIK

Lepiej.
Wracamy do pani Piotrowskiej.

Moje koleżanki po fachu pracujące w poradniach używają w takich przypadkach określenia „syndrom niepracującej mamuśki”.

I czym on się charakteryzuje?

Dotknięte nim dzieci mają uboższy zasób słów. Z reguły są otyłe, lub mają nadwagę i są mało sprawne ruchowo. Nie bryluje też intelektualnie. Dlaczego? Ponieważ to dziecko spędza czas właśnie z tą mamusią, która rzekomo poświęciła się dla niego i zrezygnowała z nauki, czy pracy. Głównie spędzając z nią czas zalegając na kanapie przed telewizorem.

Znam bardzo dużo niepracujących matek, sama taką byłam przez prawie 1,5 roku. To wszystko kobiety inteligentne, twórcze, szukające dla siebie pól rozwoju. Mają dzieci rozwijające się normalnie, fajnie, jak to dzieci. Te dzieci chodzą do przedszkoli, szkół. Normalnie, jak to u wszystkich. Mają swoje koleżeństwo, place zabaw, swoje sprawy małych ludzi.
Rozumiem, że w tekście mówi się o jakiejś grupie niezaradnych czy też rozleniwionych osób. Takie zapewne też są. Ale w kontekście całego wywiadu można to zrozumieć tak: pracujesz szybko po porodzie, jesteś ambitna, będziesz miała super rozwijające się ambitne dziecko. Nie pracujesz, nie rozwijasz się, będziesz miała głupie dziecko. I grube.

Mam bardzo mieszane uczucia. Słowa o jakości wspólnego czasu, o łączeniu opieki – to jest wszystko rozsądne. Ale to, co zacytowałam mnie jakoś uderzyło. Szczególnie, że jeśli się mówi „Z reguły są otyłe, lub mają nadwagę i są mało sprawne ruchowo. Nie bryluje też intelektualnie.” to warto podać jakieś konkretne badania, z których to wynika.