W czasie ciąży z Panienką robiłam zaocznie studia podyplomowe. Tak się przyjemnie złożyło, że zaraz po moim porodzie była dłuższa przerwa między zjazdami, więc opuściłam chyba tylko jeden (a może żadnego?). Jeszcze w ciąży planowałam, że na zajęcia będę jeździć z Panienką. Noworodek nie powinien być uciążliwy, myślałam. Będę miała pierś, chustę, fotelik samochodowy. Dam radę. Po porodzie zmieniłam zdanie.
 

Plany vs rzeczywistość

Panienka miała miesiąc, gdy pojechałam na pierwszy zjazd. Zdecydowałam, że duszna sala wykładowa nie jest najlepszym miejscem dla malucha, a w razie jej gorszego nastroju nie skorzystam z ważnych dla mnie zajęć. Zostawiłam ją z porcją odciągniętego mleka i umówiłam się, że na drugie karmienie podjedzie z nią do mnie Ojciec Dzieciom. Bardzo nam się to sprawdziło – on miał okazję, żeby pobyć z córką bez mojej momentami nadgorliwej osoby, a ja nie traciłam wykładów.
 
Po pierwszym dniu konferencji, zadowolona!
Kiedy Panienka miała dwa miesiące wzięłam udział w konferencji naukowej w mieście oddalonym od naszego o 400 km. Wyjazd był planowany na trzy noce i nie wyobrażałam sobie, że miałabym pojechać bez Panienki. Ojciec Dzieciom wziął wolne w pracy, pieczę nad Starszakiem przejęły Babcie i uzbrojeni w nieodzowny w pociągu fotelik samochodowy oraz chustę pojechaliśmy w trójkę.
Całą konferencję spędziliśmy w ustalonym rytmie. Sesja, w czasie której Ojciec Dzieciom z Panienką w chuście zwiedzali miasto, przerwa między sesjami będąca jednocześnie przerwą na karmienie, znowu sesja. I tak trzy dni.
Doszły do tego popołudniowe spacery, wspólne zwiedzanie , miłe hotelowe śniadanka.
 
Czułam się wtedy bardzo komfortowo i tylko żałowałam, że gdy wygłaszałam swój referat Ojciec Dzieciom nie mógł go słyszeć, bo z tego co pamiętam, był akurat zajęty przewijaniem Panienki w parku.
 
 

100% uwagi

Nie zabierałam ze sobą Panienki (lub małego Starszaka) na wykłady lub ważne spotkania. Wiedziałam, że jeśli chcę na czymś skorzystać, to muszę być na tym skoncentrowana. Miałam też świadomość, że nie jestem sama i reszta towarzystwa też ma prawo do spokojnego słuchania, nie zakłócanego przez marudzące lub po prostu domagające się czułości dziecko.
 
 
Byłam ostatnio na kilku takich spotkaniach, w czasie których słuchanie było dość skutecznie uniemożliwiane przez płaczące dzieci. Zastanawiałam się długo, dlaczego ich mamy nie wyszły z nimi wiedząc, że przeszkadzają innym, utrudniają prelegentkom, które musiały włożyć wcześniej wysiłek w przygotowanie wystąpień, oraz same też nic nie słyszą. Zdarzyło się, że płaczącemu dziecku towarzyszyło oboje rodziców. Nie rozumiałam, dlaczego jedna osoba nie mogła opuścić sali (dusznej, bez okien) ze zmęczonym dzieckiem i pozwolić drugiemu spokojnie korzystać ze spotkania.
 
 

Znać czas i miejsce

Wiem, że fajnie jest móc wyjść z dzieckiem do ludzi. Karmić piersią słuchając prelekcji, kołysać maluszka w chuście stojąc z boku sali. To ważne, żeby młodzi rodzice mieli poczucie, że są mile widziani razem ze swoimi dziećmi. Ale trzeba znać czas i miejsce. Czasem dziecko się po prostu nudzi, czasem jest mu gorąco i duszno. I wtedy manifestuje swoje niezadowolenie przeszkadzając wszystkim wokół. Warto, żeby uszanować wtedy prawo innych do spokojnego słuchania. To, czego moim zdaniem często brakuje ludziom, to świadomość, że funkcjonując w społeczeństwie powinni brać pod uwagę również potrzeby innych. I tak jak na drodze kierowca musi uwzględnić to, że nie jest sam, tak w innych sytuacjach – nie jesteśmy pępkami świata. Nie powinno się zamykać młodych rodziców w domach, a dzieciom dobrze robi wychodzenie do ludzi – wtedy się socjalizują. Ale powinno się to łączyć z nauką zasad funkcjonowania wśród ludzi. W restauracji nie biegamy, sprzątamy po sobie, szanujemy cudzą własność, nie hałasujemy w miejscach, w których powinno się zachować ciszę.