Wybrałam się dziś ze Starszakiem do pediatry na kontrolne badanie przed zimowiskiem. Lekarka przyłożyła stetoskop w okolicy serca, chwilę posłuchała, zapytała mnie, czy jest zdrowy i podstemplowała w karcie swoją opinię. ZDROWY. Przy okazji poprosiłam o skierowanie na morfologię, robimy ją raz w roku, na wiosnę, od czasu gdy Lenka, dziewczynka z naszego dawnego forum matczynego, krótko po swoich czwartych urodzinach zachorowała na białaczkę, polecam blog prowadzony przez jej dzielnych rodziców. Nie wiem, na ile to badanie ma sens, ale mnie uspokaja.

Nie uspokoiło mnie jedno. Wiem, że przyszłam do pediatry ze zdrowym dzieckiem. Ale miałam w sobie takie niemiłe wrażenie, że lekarka była niespecjalnie zainteresowana pacjentem. Wydaje mi się, że gdybym była lekarką, to z czystej ciekawości zajrzałabym dziecku do gardła, dotknęła węzłów chłonnych… Tak się chyba robi, prawda?
Dwa miesiące temy byłam w tej samej przychodni z chorą na anginę Panienką. Badająca lekarka osłuchała ją, zajrzała do gardła. I tyle. Uszy bez badania. Węzły chłonne bez badania. Brzuszek nie tknięty. Kilka dni później, zaniepokojeni faktem, że kilka dni brania antybiotyku nie przynosi nawet obniżenia temperatury poszliśmy do innej przychodni, tym razem na słono płatną wizytę. Tam poza badaniem fizykalnym dostaliśmy skierowanie na badanie krwi i usg. Lekarka stwierdziła lekki powiększenie śledziony, które ją zaniepokoiło. Ciekawe, czy kilka dni wcześniej poprzednia lekarka też by je wyczuła?
Nasz poprzedni pediatra (doktorze, tęsknimy!), jakkolwiek dość ekscentryczny (wśród pacjentów znany jako dr. House, dla pielęgniarek „doktorek”) przyzwyczaił nas do zupełnie innych standardów. Kiedy poszłam ze Starszakiem na jedną z pierwszych wizyt, wtedy również po skierowanie na morfologię, zobaczyłam badanie jakiego wcześniej żadnej lekarz nie przeprowadził temu dziecku. Zostałam wypytana nie tylko o stan zdrowia dziecka, ale również o przebieg ciąży i porodu, a po stwierdzeniu u Starszaka szmeru w sercu lekarz powiedział tylko „pani ma niskie ciśnienie i wysokie tętno, zgadza się?”. Zgadza się. Nie mam pojęcia, czy to ma jakiś związek, ale zrobiło to na mnie wrażenie. (A o szmerach wiedziałam już wcześniej, od jakiejś 3 doby życia syna).
Doktor badał węzły, oglądał skórę, przyłożył ucho w okolicy żołądka. Zauważył kilka rzeczy, na które w życiu bym nie wpadła. Rozmawiał z nami też o diecie.
Pamiętam, że wyszłam wtedy z wizyty oczarowana, mając wrażenie, jakby lekarz dosłownie wywrócił mi dziecko na lewą stronę, żeby dokładnie zajrzeć czy w środku wszystko w porządku. A ja przyszłam tylko po skierowanie.
No i tak też można. Teraz już jestem pewna, że muszę zmienić przychodnię, nie tylko ze względu na fatalny system zapisów i wszechobecne ulotki z mlekiem modyfikowanym… Oczywiście wolałabym nie mieć powodu, by tam chodzić, ale jeśli już coś się dzieje, wolę mieć pewność.
Jakie są Wasze doświadczenia z opieką pediatryczną?