Jedeną z częściej słyszanych rad dawanych rodzicom jest „kiedy czujesz, że zaraz wybuchniesz i możesz nie zapanować nad sobą, wyjdź z pokoju w którym jest dziecko”. To ma sens – zostawienie na chwilę płaczącego, krzyczącego dziecka jest o niebo lepsze niż wyładowanie na jego pupie swojej frustracji i rodzicielskiej bezsilności. Ale co zrobić, jeśli rodzic nie może zostać sam nawet na chwilę?

 Wiecie, o co mi chodzi – wy, rodzice dwójki, trójki, czwórki i więcej dzieci. Kiedy ma się jedynaka, życie jest jednak prostsze. Można dziecku naprawdę dać 100%. Można wyjść z tego pokoju, dwa razy policzyć do nieskończoności i wrócić spokojnym i z uśmiechem. Kiedy ma się w komplecie inne dzieci, nawet taka rzecz staje się czasem trudna do wykonania. Bo młodsze uczepia się nogi i właśnie wtedy, kiedy czujesz, że masz dość wszystkiego, chce bawić się w misia koalę, a ty jesteś drzewem. Albo starsze ma swoje pomysły i potrzeby na już. Nie zamkniesz się w łazience, bo ktoś akurat wtedy chce siku. Samo życie.
Mam tylko dwójkę dzieci, ale kiedy z jakiegoś powodu spędzam weekend tylko z jednym, to mam wrażenie, że zyskałam niesamowite pokłady czasu, tak niewiele się robi przy jednym dziecku. Oczywiście – kiedy przez 6 lat byłam mamą jedynaka wcale tak nie uważałam, ba, bywałam wykończona. Ale to taki efekt kozy ze szmoncesu.
Większość poradników z którymi się stykam, nawet tych najlepszych, takich autorów jak Cohen, Juul, Stein, odnosi się do sytuacji, kiedy rodzic zajmuje się jednym dzieckiem. To prawda, że Rodzicielstwo Bliskości daje narzędzia pomocne również w sytuacji, kiedy ma się więcej niż jedno dziecko. Ale mam wrażenie, że brak jest publikacji skierowanych do rodziców kilkorga dzieci, uwzględniających ich specyficzne potrzeby. Jak zaspokajać potrzeby emocjonalne chorego pięciolatka, noworodka i swoje? Naraz? Jak radzić sobie z dwójką sfrustrowanych dzieci? Jak mądrze dzielić uwagę, kiedy dzieci jest trójka?
Czasami z rozczuleniem czytam deklaracje młodych mam półrocznych niemowląt, które zarzekają się, że nigdy, przenigdy nie dadzą klapsa, że zawsze będą uważne, otwarte na dziecięce potrzeby. To wspaniałe, pozytywne przekonania. Ale o ile łatwiej o nie, gdy ma się jedno, małe dziecko i zakochanego w nim partnera. I o ile trudniej, kiedy ma się przedszkolaka z kryzysem, wczesnego nastolatka z jego zagubieniem no i jeszcze swój związek, siebie oraz 8 godzin dziennie z wymagającym szefem na dokładkę. Można pielęgnować w sobie pokłady spokoju, ale każdemu zdarzają się chwile słabości. Trzeba jednak pamiętać, że Rodzicielstwo Bliskości to przede wszystkim szacunek i równowaga, a nie podporządkowanie dziecku i wyrzuty sumienia.
Warto się starać, warto się uczyć. Dla siebie i dla swoich dzieci. Na uważnym rodzicielstwie zyskują całe rodziny. Uważni rodzice są uważnymi partnerami. Ale mam jednak wrażenie, że rodziny wielodzietne są jakoś w tym temacie zaniedbane, nie ma przekazu, nie ma publikacji kierowanych właśnie do nich – pomimo wspaniałej wielodzietności Searsów. A może tylko ja to tak odbieram?