Zapisaliśmy Starszaka na obóz zimowy. W białej kopercie czeka karta uczestnika. Mój syn jest co raz dalej ode mnie, na wielu płaszczyznach. Myślę o tej karcie do wypełnienia, myślę o zimowisku i czuję, że ten proces zaczął się już dawno, a ja jeszcze się z nim tak do końca nie pogodziłam.

Kiedy odstawiałam Panienkę od piersi, o czym pisałam tu, tu i tu,czułam, że pewien poziom bliskości nigdy już nie będzie nam dany. To było trudne, chociaż spodziewane.
Przedszkole, szkoła – to kolejne etapy. To już nie rodzic jest głównym autorytetem. Pojawiają się koledzy i koleżanki, a wzrok jakim patrzy mój syn i jeo koledzy na trenera piłki nożnej, jak chłoną jego słowa sprawia, że mam ochotę poprosić go, żeby na trenigu powiedział coś o konieczności sprzątania ubrań z podłogi.
Wiem, że nie wychowuję dzieci dla siebie, tylko dla świata. Wiem, że mam za zadanie dać im korzenie, wspomnienia, wewnętrzą siłę. I pozwolić odejść w świat.
Ale myśl o tym, że jeszcze 10 lat i mój synek może powiedzieć, że jedzie na studia do Australii, a Skype to naprawdę prawie to samo co buziak na dobranoc, jest przejmująca.
Boję się o moje dzieci – to jeden z powodów, dla których nie chcę mieć ich więcej. Nie zniosłabym strachu o jeszcze kolejne dziecko, a ten z którym muszę żyć jest wystarczająco trudny.
Odcinam tę pępowinę po kawałku. Naturalnie, powoli, spokojnie. Kolejne kroki za nami, każdy moczy mi policzki. Wzrusza mnie upływ czasu, są tak duzi, co raz więcej umieją, są co raz bardziej samodzielni. Wiem, że muszę im pomagać w dorastaniu, że to potrzebne. Wiem, że moje dzieci nie należą do mnie i nie zawsze będą chowały się w moich ramionach. Jeszcze chwila, a Panienka nie do mnie przytuli się w smutny wieczór, oby miała ich jak najmniej.
Tak, przywiązanie jest źródłem bólu.