Kiedy pierwszy raz usłyszałam o akcji „Ratuj maluchy” pomyślałam, że organizujący ją rodzice mocno przesadzają. Byłam wtedy na etapie podejmowania decyzji o zapisaniu swojego sześciolatka do szkoły. Przeszedł obserwację w przedszkolu zakończoną opinią, że może iść do 1 klasy tym bardziej, że miał do niej chodzić z większością swojej grupy przedszkolnej. Podstawówka otworzyła specjalną klasę dla sześciolatków, w wydzielonej części szkoły, z placem zabaw dzielonym z zerówką. Miało być miło i kameralnie.
Nie należę do 89% rodziców zadowolonych z decyzji o posłaniu sześciolatka do szkoły. Co więcej, uważam, że zmarnowałam dziecku dwa lata – ponieważ za tak samo fatalną decyzję uważam jego kontynuowanie nauki w 2 klasie.
Przeczytałam kiedyś felieton Zuzanny Ziomeckiej, w którym pisała ona, że rodzice protestujący przeciwko wysyłaniu 6 latków do szkoły walczą o odroczenie wyroku – bo to szkołę trzeba naprawiać, a nie zmieniać rok inicjacji. Zgadzam się mając do porównania dwie podstawówki.
W szkole pierwszej dzieci w 1 klasie miały codziennie zadawane prace domowe. W drugiej klasie objawiły się oceny w skali A – E. Na moje pytanie, zadane nauczycielce, czym różni się A od 5 nie uzyskałam odpowiedzi. Ale codziennie widząc pisane czerwonym długopisem B w ćwiczeniach mojego dziecka czułam, że coś tu jest bardzo nie tak.
No i dziecko. Nie należało do 80% dzieci uważających się za zdolnych uczniów. Z każdym tygodniem czuł się gorszy. Klasa szła z materiałem do przodu, on stał w miejscu. Coraz słabszy, coraz smutniejszy, coraz bardziej zniechęcony. Nie znosił odrabiania lekcji, nie znosił czytać, nie chciał w ogóle rozmawiać na temat szkoły. Hasło „nauka” kojarzyło mu się z nudą i katorgą. Takie było zdanie dziecka osoby, która nie przestaje się uczyć i to uwielbia. Jedynie treningi piłki nożnej pozwalały mu na poczucie, że jest w czymś dobrym. Reszta – dno.
Po pierwszej klasie długo się wahaliśmy, iść do drugiej czy powtarzać pierwszą? Konsultacje, rozmowy, spotkania ze specjalistami. Niestety, nikt w szkole nie był w stanie dać nam jednoznacznej odpowiedzi na pytanie „co robić?”, pojawiły się sugestie, że na reedukacji nieźle sobie radzi. Poszedł do drugiej klasy. Bardzo szybko zorientowaliśmy się, że to był błąd. Starszak przeszedł na inny tryb nauczania – matematykę robił z klasą, w tym sobie świetnie radził, szachista. Część polonistyczną robił oddzielnie, potarzając materiał z pierwszej klasy. A my zaczęliśmy gwałtownie szukać wyjścia z tej sytuacji. Musieliśmy jakoś uratować to dziecko.
Podjęliśmy trudną decyzję o przeprowadzce do miasta – w naszej miejscowości była tylko jedna szkoła. Starszak poszedł od września do nowej podstawówki, powtarza drugą klasę. Dojrzał do niej, a i szkoła jest inna. Dzieci siedzą w kółeczkach, mają znacznie mniej prac domowych, żadnych ocen (czasami jakieś uśmiechnięte buźki lub „świetnie sobie poradziłeś!”). Klimat jest po prostu inny, bardziej przyjazny.
Starszak odżył. Chodzi do szkoły uśmiechnięty, zaczął pisać (piórem!), nie jest tym zmęczonym, smutnym dzieckiem jakie widzieliśmy wcześniej. Mówi, że szkołę lubi – to kompletna nowość w jego ustach.
Ojciec Dzieciom zaczął czytać mając 3 lata, do szkoły poszedł jako 6 latek. Poradził sobie, ale już na etapie liceum nie było widać żadnej różnicy między nim, a uczniami, którzy zaczęli naukę jako 7 latki. Argument zwolenników reformy, że 6 latki są gotowe na naukę i trzeba ją im umożliwić zbijam jednym stwierdzeniem: już noworodki się uczą. Niech 6 latki dłubią patykami w błocie, robią konstrukcje z klocków i wycinają kolaże. Niech słuchają Chopina i oglądają Microcosmos. Niech tworzą opowieści i dostają odpowiedzi na pytania. Niech nie muszą siedzieć w ławkach! Są oczywiście dzieci, które idąc jako sześciolatki do szkoły rozkwitły w niej i kochają odrabiać lekcję. Bo dzieci są różne, czego niestety system nie zauważa.
Argument o wyrównywaniu szans mnie bawi. Nauczanie angielskiego jest w szkole na takim poziomie, że rodzice zapisują dzieci na dodatkowe zajęcia. Oczywiście ci, ktorych na to stać. Dzieci z rodzin o mniejszych dochodach mają angielski tylko w szkole. Ot, równe szanse a la polonaise.
Na spotkaniu Klubu Mam Ekspertek dostałam do testów książeczkę „Sposób na Elfa”. Położyłam ją na stole mówiąc do Starszaka, że jest coś dla niego. Kolejny już dzień widzę, jak sam z siebie bierze książkę, siada na kanapie i czyta. Dziś chichotał i mówił do siebie „no nie mogę!”. Ja też nie mogę. Uwierzyć. Mój syn, ten niegdyś najsłabszy uczeń, którego wychowawczyni nie wierzyła chyba, że nauczy się czytać przez pierwsze 3 lata nauki w szkole, siada z książką z własnej woli i jeszcze ma z tego radość.
Panienka pójdzie do szkoły jako sześciolatka, wszystko na to wskazuje. To mały zakapior który już dziś liczy do 10 w dwóch językach. Mam wielką nadzieję, że będzie jej w szkole dobrze i że trafi na ludzi z pasją. Bo to od tego najwięcej zależy. Gdyby Starszak w 1 klasie miał nauczycieli, którzy wiedzieliby jak pracować z takimi dziećmi, nie zmarnowalibyśmy tego czasu.
Nie chcę reformy potępiać w czambuł. Na własnej skórze odczuliśmy, że przykładanie jednej miary do dzieci, totalny brak przygotowania szkoły i nauczycieli najwięcej krzywdy robi dzieciom. Wierzę, że skoro mądre głowy zadecydowały, że sześciolatki muszą chodzić do szkoły, to zerkną jak to się robi u lepszych (na przykład w Finlandii, gdzie przez kilka pierwszych lat nauki dzieciaki nie mają żadnych testów) i wyciągną z tego wnioski projektując mądre programy nauczania, szkoląc pedagogów, odświeżając całe myślenie o szkolnictwie.
Przed moją starą szkołą, na pagórku, zaprojektowano cztery stanowiska do przeprowadzania lekcji na świeżym powietrzu. Już za moich czasów, 20 lat temu, były zniszczone. Raz jeden nauczycielka zabrała nas tam na lekcję. Było trochę uroczyście (w końcu – inaczej!), ciekawie, miło. Teraz ławki są w totalnej rozsypce. Dzieci siedzą w salach szkolnych, w murach.
© Koralowa Mama
12 Comments
Mama Kangurzyca
Ano właśnie… tego się obawiam, w związku z tą reformą – niereformowalnych nauczycieli…
Truscaveczka
Ja jako nauczyciel.
Pruski model szkoły z nauczycielem-krynicą wiedzy i stoją wszechrzeczy ma długi rodowód. I dobrze się trzyma. Bo tak było zawsze. Trudno oczekiwać od 50-latki, że WTEM przejdzie na system pełzania z dziećmi po trawniku w poszukiwaniu mrówek. Zwłaszcza, że zawód nauczycielski postrzegany jest jako "gorszy" więc spora część nauczycielek usiłuje nadrabiać pseudogodnością i megaelegancją.
Dlatego nie oczekuję za wiele od nauczycieli z dużym stażem. Cudownie, jeśli potrafią iść naprzód. Wychowawczyni mojej córki na przykład ma niezłe podejście, choć np. stereotypy w stylu "niegrzeczni chłopcy bo bałaganią i biegają, grzeczne dziewczynki, bo sprzątają i siedzą" ma mocno zakorzenione.
Moim zdaniem jest jedna sprawa, niemal całkowicie pomijana w analizach i rozważaniach dotyczących ratowania bądź nie szkoły przed maluchami czy maluchów przed szkołą. Jest to mianowicie sposób edukowania nowych nauczycieli. Studia kończyłam w 2001 roku i nas w ogóle nie nauczono, jak być dobrymi nauczycielami. Nauczono nas jak być rutyniarzami, jak trzymać porządek w papierach i jak być – niespodzianka – krynicą wiedzy i ostoją wszechrzeczy.
Moim zdaniem szkoła nie zmieni się, dopóki naprawdę nie zmienimy systemu przygotowywania nauczycieli do pracy. I myślenia o tym, że klasy 1-3 to czas na danie dzieciom narzędzi do przyszłego rozwoju a nie na wkuwanie.
I ta – szkoła wymaga poukładania na nowo. Dyrekcji, która kojarzy swoich uczniów i ich rodziców, nauczycielek,które poczuwają się do obowiązków nawet jeśli nie mają dyżuru na tej przerwie… I mnóstwa innych kwestii.
Tu ważne jest też otwarcie rynku pracy nauczycieli. W tej chwili pozbyć się złego nauczyciela ze szkoły to jest niemal awykonalna sprawa. Oceny pracy pisane są po koleżeńsku, trzeba naprawdę podpaść personalnie, żeby złą ocenę dostać.
Z punktu widzenia tylko rodzica (w sensie nie rodzica-nauczyciela) łatwo skrystalizować oczekiwania. Niestety zapleśniały system ma je nieco w nosie.
Aleksandra
Dzięki za Twój komentarz. Trochę to chyba tak jest, że aby zmienić nauczycieli, trzeba zmienić…nauczycieli. Miałam w życiu jedną nauczycielkę, która kochała swój zawód, to był jej prawdziwy wybór i zaszczepiła mi miłość do swojego przedmiotu. Codziennie w szkole zastanawiałam się, dlaczego to taki wyjątek.
Kinga Bartoszewska
Trudno też niestety oczekiwać od nauczyciela w wieku lat 67 tyle entuzjazmu i energii co od choćby nawet piecdziesiecioletniego…
Wypaplani
Mam wielką nadzieję, tak jak Ty, że te 'mądre głowy' pójdą po rozum i rzeczywiście wezmą przykład z lepszych. Nasze szkolnictwo zdecydowanie potrzebuje odświeżenia, szczególnie podejścia pedagogów.
Anonimowy
Mam drugie dziecko w szkole jako sześciolatek. Starsza od października miała problem i ma niestety teraz w czwartej – a przynajmniej u tych młodych, postępowych nauczycieli.
Młodszy uparł się, że chce jak siostra. A że czyta swobodnie zaryzykowałam. Chociaż tragicznie bazgrze lewą ręką. Za nami 2 wywiadówki z panią 50+. Każda bardzo długa, bo składa się głównie z pogadanek o tym jak te dzieci różnią się od siedmiolatków i ciągłych napomnień, by dzieci chwalić, zachęcać do prac domowych, ale nie zmuszać. Wiekszość prac domowych zrobiona w świetlicy albo w oczekiwaniu na uruchomienie komputera (no trochę tym przekupujemy:)
I jakoś właśnie w tej starszej pani widzę więcej zrozumienia dla tego, że to są dzieci niż w tych młodych, ambitnych
MarcinPe
Serdecznie pozdrawiamy Starszaka! :)
Duży, Młody i Elf
Aleksandra
Przekazałam! Bardzo się ucieszył :)
Mio i Mao
Temat ciężki i jak widać mocno zróżnicowany. Nauka z Twojego posta wypływa taka, żeby bardzo dokładnie sprawdzać szkołę, do której się posyła dziecko.
Aleksandra
Niestety, są miejsca, gdzie szkoła jest tylko jedna. Jak z porodówkami..
gabraj
Bardzo ważny głos i oby takich było więcej. O tym trzeba mówić.
Dag
Dzięki Ci za tego posta :-) Ja mam wielką zagwostkę czy posłać mojego obecnie 5-latka za rok do 1 klasy. Obawiam się, że może być ciężko :-(
I zgadzam się z Zuzą Ziomecką, że to nie chodzi o tych 5 czy 6 latków tylko o przystosowanie szkół i nauczycieli. Chyba w większość krajów europejskich 6 latki idą do szkoły (a w Wielkiej Brytanii nawet 5 latkowie) tylko że tam to zupełnie inaczej wygląda niż w Polsce. Czasem między innymi z tego powodu zastanawiam się czy nie wyemigrować z tego kraju :-o