Już w ciąży kobieta zaczyna produkować siarę – tę najdoskonalszą ze szczepionek – którą podaje noworodkowi przez kilka pierwszych dni. Siara ustępuje miejsca mleku właściwemu, którego produkcja rusza pełną parą dopiero po jakimś czasie. Dlatego spokojnie – zaraz po urodzeniu MACIE mleko, tylko jeszcze inne i tylko tyle, ile potrzeba. Z resztą zobaczcie, ile płynu potrzebuje dziecko w pierwszych dniach życia (rodząc się z żołądkiem wielkości szklanej kulki):

Rozkręcanie się fabryczki mleka wiąże się niekiedy z tak zwanym nawałem pokarmu. Wtedy piersi robią się większe niż można to sobie wyobrazić, twarde, czasami ciepłe, a młoda mama może mieć podwyższoną temperaturę. I na bank zepsuty humor. Nie zapomnę swojego pierwszego nawału pokarmu, kiedy to płakałam na kanapie i moja Mama tłumaczyła mi, jak poznam, że pierś jest opróżniona. A ja łkając pytałam z niedowierzaniem „to naprawdę będą jeszcze miękkie??” – wtedy na serio myślałam, że do końca życia będę miała twarde piersi. Teraz się z tego śmieję, wtedy czułam się okropnie. Za drugim razem mój nawał pokarmu był jeszcze większy, też sobie popłakałam, ale z pomocą mojego dzielnego męża szybko się uporaliśmy. A ja dość długo zastanawiałam się, dlaczego ten nawał był tak duży.
A potem się dowiedziałam, z książki „Womanly Art of Breastfeeding”. W czasie porodu miałam podaną kroplówkę nawadniającą. Niestety, jej efektem jest większy nawał pokarmu u matki i większy spadek wagi u noworodka. Badania pokazują, że kobiety, którym w czasie porodu pozwala się pić ile chcą – nawadniają się dokładnie tak, jak potrzebuje tego organizm. A ja i piłam, i miałam kroplówkę…
No ale stało się, nawał się pojawił i jakoś trzeba sobie z nim radzić.
  • Karmić. Najlepiej przystawić dziecko do piersi zaraz po urodzeniu. A potem karmić na żądanie – i dziecka, i matki. To trudny moment, bo oboje się uczą, maluszek może mieć trudność ze złapaniem prawidłowo gdy pierś jest twarda. Warto przed karmieniem odciągnąć odrobinkę pokarmu, żeby otoczka brodawki zmiękła. A potem pozwolić dziecku ssać. Trzeba dać przysadce informację ile ma się dzieci i ile trzeba mleka produkować.
  • Między karmieniami warto robić zimne okłady. Ja korzystałam z okładu żelowego chłodzonego w lodówce. Miałam do niego emocjonalny stosunek, tak bardzo pomagał.
  • Przy dużym nawale warto wypić napar z szałwii, ale nie więcej niż dwie szklanki dziennie. Szałwia powoduje zmniejszenie produkcji pokarmu, dlatego można z niej skorzystać, ale nie za dużo – pracujemy w końcu nad tym, żeby ten pokarm był :)
  • Spać z dzieckiem – to ułatwia nocne karmienie, cenne, bo pomagające uniknąć porannego przepełnienia piersi.
  • Nie masować! Być może słyszałyście opowieści o masażu przepełnionych piersi, bolesnym… Tak można sobie tylko zaszkodzić. Nie idźcie tą drogą!
  • Okłady z kapusty. Klasyk :) Liście kapusty trzymamy w lodówce, potem lekko tłuczemy i kładziemy na piersi. Podobno działa jak złoto, ja nie korzystałam.
  • Co jeszcze? Trzeba leżeć i odpoczywać. Nie ograniczać przyjmowania płynów, relaksować się. Czasami wizja karmienia może sprawiać przykrość  – to się na początku zdarza. Dlatego serdecznie polecam wspólne seanse karmieniowe w łóżku. Rodzice i noworodek. Można poprosić partnera o masaż karku podczas gdy mama będzie sobie karmić na siedząco lub leżąco. Można po prostu sobie patrzeć w oczy, z maluszkiem leżącym między rodzicami. Wszystko po to, by było przyjemnie. Bo to bardzo pomaga.
Aha, jeśli nawał pokarmu się nie pojawia, bo bywa i tak, nie stresujcie się! To wcale nie oznacza, że mleka jest za mało. Jeśli tylko maluch jest zadowolony, moczy pieluszki i ssie pierś, to wszystko jest dobrze.