Wracałam wczoraj ze Starszakiem ze szkoły. Powoli, spacerkiem. Żeby sobie pogadać, odpocząć, dotlenić się. Wstąpiliśmy do lokalnego sklepu z zabawkami, pooglądaliśmy gry i książki. Do domu dotarliśmy chwilę po 18. Starszak zapytał „jak odpoczniemy, to pójdziemy porzucać się śnieżkami?”. Westchnęłam ciężko. „A masz lekcje do zrobienia?”. „Mam”.

Wszystko na ten temat.
Kiedyś wychowawczyni Starszaka powiedziała, że też ma syna z trudnościami w nauce i poświęca mu bardzo dużo czasu, mnóstwo pracują. Potem w innej rozmowie wspomniała, że codziennie wraca do domu o 15.
Czuję się z tym wiecznie beznadziejnie. Po odrobieniu lekcji czas na kolację. A potem jest za późno na śnieżki (albo inne przyjemności). Starszak jest wieczorem bardzo, bardzo zmęczony. Chciałabym móc się z nim bawić codziennie. Chciałabym zajmować się życiem rodzinnym i domowym. A tu te lekcje trzeba zrobić. Codziennie. Zlikwidujmy prace domowe...
Naszym najświętszym z rytuałów jest wieczorne czytanie bajki. Najpierw usypiam Panienkę, jeśli jest Ojciec Dzieciom to lepiej, bo on ją przejmuje po karmieniu. I wreszcie mam czas na czytanie Starszakowi. On kokosi się pod kołdrą, ja siadam na brzegu łóżka i czytam. Teraz ostatnią część serii Maleszki „Magiczne Drzewo.Pojedynek.”, oboje słuchamy tego z wypiekami. Wieczorne czytanie bajki to czas dla nas dwojga. Rozmawiamy o tym, co przeczytaliśmy, jest czas na przytulanki. Ale to mało, czuję, jak mało… Nie lubię odrabiania lekcji.