Kolory, wiadomo, najlepiej poznawać mimochodem. Ogórek jest zielony, niebo jest niebieskie, a tata założył dziś czarną koszulkę. Mam jednak dwie książeczki tematyczne i w czasie przytulanek lubimy do nich zaglądać.
Pierwsza to mała książeczka z serii o Basi i Franku. Jest zabawna i urocza. Bardzo ją lubimy – Starszak też docenia i czasami czyta siostrze.
Druga książeczka to po prostu „Poznaję kolory”, książeczka z dzieciństwa Starszaka, uwaga, kupiona w supermarkecie. Jak wiadomo, w supermarketowych koszach można dostać głównie książeczki fatalne, bardzo fatalne, albo nieznośnie fatalne. Czasami jednak zdarza się coś fajnego.
©Koralowa Mama
Przepadam za ilustracjami w tej książeczce. Są naprawdę fajne. Po stronach z przedstawieniem kolorów znajdują się obrazki typu połącz czerwoną budę z psem, który ma czerwoną obrożę, a żółtą klatkę z kanarkiem.
Ostatnia książeczka o której chciałam dziś napisać, to „Czarna książka kolorów”.  Tej u nas jeszcze nie ma, ale pojawi się w swoim czasie. To też jest w pewnym sensie książeczka edukacyjna, ale tu nie o kolorach uczy się dziecko, a o tym, jak je odbiera jego niewidomy rówieśnik. Książkę polski czytelnik zawdzięcza wydawnictwu Widnokrąg.
A teraz wypiję ostatnie kilka łyków swojej brązowej herbaty i pójdę do sypialni o lawendowych ścianach. Kolorowych snów!