Znacie to? Sfrustrowane maluchy rzucające się na ziemię z płaczem i komentarze, że to bunt dwulatka? Po angielsku ten okres w życiu człowieka ma cokolwiek nieprzyjemną nazwę „terrible twos”. Dzieci w tym wieku nazywane są „trudnymi”. Krzyczą, terroryzują, wymuszają, histeryzują. I tak dalej, i tak dalej.

To wszystko nie brzmi fajnie. Klimat jakiś taki, nie wiem, niemiły.

Panienka od około dwóch, trzech miesięcy co raz bardziej staje się sobą. Osobą. Niedawno przeszła wielki skok rozwojowy (ach te nocne maratony przy piersi), mówi niemal bez przerwy, tańczy, żartuje, śmieje się, rysuje, wścieka, komentuje rzeczywistość, boi się czasem różnych rzeczy i zjawisk. Większość czasu spędza na cieszeniu się. I to jest fajne. Ale czasami się nie cieszy. Czasami chce zrobić inaczej niż mamy w planach. Czasami koniecznie chce wlać zupę do szklanki z herbatą. Czasami nie chce wychodzić z wanny i łapie się za jej brzeg krzycząc „nie!”. I tak dalej, i tak dalej.
Ostatnio, kiedy zabrałam jej zeszyt Starszaka usiadła na podłodze i płakała „zabrałaś! dlaczego?”, padała na ziemię ze szlochem, wstawała rozkładając rączki, znowu rzucała się na ziemię… i tak w kółko. Spytałam „jest ci przykro?” „taaaak” szlochała. „chciałaś bawić się tym zeszytem?” „taaaak, bawić!”. „a może chcesz pobawić się pieskiem i lalką?” zapytałam. „tak, pieskiem!” odpowiedziała wycierając nos o rękaw. Udało się. Chociaż nie zawsze jest tak łatwo.
Wiem, że jej mały mózg robi teraz wielką robotę. Uczy się w takim tempie, że gdybym ja tak potrafiła, to już dawno byłabym profesorką zwyczajną i miała na koncie milion publikacji w ośmiu językach. Zdaję sobie sprawę z tego, że to wszystko bywa męczące i frustrujące dla Panienki. Chciałaby, a nie umie. Próbuje, a nie  daje rady. Ma swój pomysł, ale nie może go zrealizować.
Naszym zadaniem jest wspierać ją w jej rozwoju. Pozwalać poznawać świat, uczyć się go, nabierać doświadczeń. Nie jest to zawsze łatwe. Czasami naprawdę nie wiem jak zareagować. Naczytałam się książek i jestem mądrzejsza niż wtedy, kiedy Starszak był w jej wieku, ale nadal wiem mało.
Jest teraz chora. Ostatnio rozebrała się i nie chciała ubrać. W domu mamy dość chłodno, podłoga jest zimna. Normalnie nie robiłabym z tego kłopotu. Lubi się rozbierać i ubierać, może to robić. Ale nie w chorobie. Wyjaśniłam jej, że jest chora i powinna założyć bluzkę. Nie chciała, płakała, rzucała się na ziemię.
W końcu wyszłam z pokoju mówiąc, że chętnie się z nią pobawię, ale tylko jeśli założy bluzkę. Płakała w pokoju około minuty, a potem przyszła do mnie z bluzką naciągniętą na głowę. Pomogłam jej ją założyć i bawiłyśmy się potem wesoło.
A ja zastanawiam się, czy moje rozwiązanie było słuszne. Czy tak postępuje rodzic wychowujący zgodnie z Rodzicielstwem Bliskości? Co na to Juul?
Moja intuicja podpowiada mi, że w tej sytuacji to było najlepsze rozwiązanie. Ale czy na pewno?
Nie wiem.
Wiem jedno.
To nie jest bunt dwulatka. To nie jest terroryzm.
Mój świat jest takim, jakim go nazwę. Jeśli spojrzę na to dziecko i powiem, że się buntuje, to w ten sposób je stygmatyzuję. Od razu przypinam mu etykietę. Zakładam, że będą kłopoty. A to nie jest prawda.
To człowiek, który się rozwija i uczy. To przygoda, ona jest odkrywcą, a ja jej przewodnikiem.
Nie lubię określenia „bunt dwulatka” bo jest nieprzyjemne. Moje dziecko nie jest kimś, z kim mam walczyć, kogo mam przechytrzyć, z kim mam sobie poradzić, kogo mam poskromić. To moje dziecko. Człowiek mi najbliższy, a nie przeciwnik.