Wstaję około 5:30. To znaczy mam budzik nastawiony na 5:30. Wstaję różnie. Wychodzę z domu o 6:30 i na 8 jestem z pracy. Z pracy wychodzę o 16 i o 17:45 jestem w żłobku po Panienkę. Następnie odbywam z nią bardzo szybki spacer do domu, jedyne dwa kilometry na piechotę. W domu padam na najbliższą kanapę, a Panienka przysysa się do piersi. Tak trwamy, Starszak kręci się obok, opowiada o swoim dniu. Potem coś jem, a potem siadam z dziećmi w pokoju. Starszak odrabia lekcje, a ja bawię się z Panienką pomagając mu jednocześnie w nauce. Czytam Panience książeczki, a Starszakowi tłumaczę co to jest odjemnik. Najpierw sama się musiałam dowiedzieć. O 19:45 przygotowuję Panience kąpiel i mniej więcej o 20:30 dziewczynka śpi. Czasami później, czasami wcześniej. Mam czas dla Starszaka – robię mu kolację, chyba, że zjadł ze mną wcześniej. Idzie się kąpać, potem bawi się, ja mam czas na swoją kąpiel. A potem czytam mu książkę (teraz „Bella i Sebastian„). Zazwyczaj zasypia w trakcie lektury, przytulony do mnie. Bardzo to lubię.
Dwa razy w tygodniu po pracy jadę do drugiej pracy, ale tylko na 1,5 godziny i wtedy w domu jestem o 20. No i trafiam akurat na usypianie Panienki. Trzy razy w tygodniu Ojciec Dzieciom wraca o 23, więc możemy razem zająć się dziećmi wieczorem wspólnie raz w tygodniu – bo ten drugi raz w tygodniu staram się wykorzystać na pójście po pracy na jogę. Przestałam chodzić w sobotę rano, żeby dzieci miały te dwa poranki ze mną w tygodniu.
I wiecie co? Jestem zmęczona, strasznie zmęczona. Ten tryb życia ma mnóstwo wad. Ale odkąd pracuję na pełny etat zaczęłam pełniej korzystać z weekendów. Jako studentka kompletnie ich nie czułam. Teraz nasycam się nimi, kocham to. Już w piątek jestem na adrenalinie. Najchętniej nie rozstawałabym się z dziećmi na chwilę. No i jeszcze – chce mi się z nimi bawić. Siedzę z Panienką na fotelu i czytam jej książeczki, jedna po drugiej, niektóre po kilka razy. Nie nudzę się. Cieszy mnie to. Kiedyś kompletnie nie umiałam i nie lubiłam bawić się z dziećmi. Siedzę ze Starszakiem, patrzę jak je kolację, rozmawiamy sobie.
W weekendy Panienka co 10 minut chce podjeść z piersi. Chodzimy na spacery. Leżymy w łóżku razem, długo. Celebrujemy śniadania. Robimy wszystko to, za czym tęsknimy przez pięć dni tygodnia.
Mam wyrzuty sumienia.
Że za mało czasu spędzam z dziećmi. Że Starszak ma kłopoty w szkole, a ja nie mogę mu pomóc w wystarczającym stopniu. Że Panienka siedzi w żłobku tak długo.
Ale jednocześnie cieszy mnie moja praca. Bardzo cieszy. I chyba wszyscy na tym zyskaliśmy. Jestem spokojniejsza, bardziej pogodna.
To jest bardzo trudne. Coś zmienimy, na pewno. Postaramy się ograniczyć dojazdy, które zabierają tyle czasu. Ale wszystkiego nie da się dostosować. Jestem w wiecznym rozerwaniu między chęcią patrzenia na dzieci a potrzebą pracy, wyjścia do ludzi.
Ot, życie matki.
5 Comments
Dag
Łatwo nie jest, ale widzę dajesz radę :-) I tak trzymaj :-)
Szkoda tylko, że w dzisiejszych czasach musimy pracować tak długo…
A z dojazdami rzeczywiście coś musicie zrobić ;-)
Anonimowy
U mnie podobnie, ogromna chec zawodowej realizacji a z drugiej strony tesknota za czasem spedzonym z dzieckiem. Twoj wpis uswiadomil mi, ze i tak mam jak w niebie bo synek jest tylko 6 godzin w przedszkolu a od 16 jestesmy juz razem. Tez nauczyl mnie korzystac na maksa z weekendow :)
Anonimowy
Ładnie to ujęłaś.
Jowita Romaniuk
jesteś bardzo dzielna, wszyscy jesteście, nie jest to łatwy czas, napewno, ale jak sama piszesz dla ciebie, jako kobiety bardzo dobry i szczęśliwy, tak psychicznie … :)jesteście rodziną, dopasowaną, wspólnie działająca maszyną, kochająca się i szanującą, do pozazdroszczenia :)
Kropka75
Ciężka sprawa.
Ja kończę o 15ej, jestem w domu 15:30 i już mam wyrzuty sumienia. Mały na mnie czeka, po 15ej już zerka na drzwi, jak się spóźniam pyta o mnie…
Nie wyobrażam sobie wpadać do domu o 20ej jak po ogień. Serce by mi pękło. :(