Jesteśmy na Podlasiu.
Karmię dzieci wiśniami, które zrywam z drzewa. Starszak rwie sobie maliny z krzaków i częstuje Panienkę. Spędzam długie chwile przy krzewie czarnej porzeczki – Panienka też je uwielbia. Moment, kiedy zerwałam z drzewa jabłko i dałam jej do rączek, a ona wbiła swoje ząbki w chrupiącą skórkę…To jest piękne, po prostu piękne. Przy kolacji wyjmujemy z kamionkowego słoja ogórki małosolne i cieszymy się zapachem jaki roznosi się po kuchni.
Chorwacja? Seszele? Tłoczna plaża na Wybrzeżu? Słoneczna Italia?
Nie… Wolę jeść maliny pachnące słońcem!
2 Comments
Naomi Kasz
Macie najlepiej, odpoczywajcie od miasta!
Anonimowy
witam :) z wypiekami na twarzy czytam Twojego bloga. Uwielbiam. Tak jak maliny prosto z krzaka, jak chustę ze swoją córeczką w niej, jak pieluszkę wielorazową, Inę May i żyrafę sofiję :) pozdrawiam z Beskidu, u nas królują jagody. Karolina