Wreszcie wpadła w moje ręce! Najpierw sporo czytałam o tej książce, zbierałam informacje. Przyznam, że na początku nie rwałam się do tego, żeby ją przeczytać. Ale cieszę się, że to zrobiłam, bo dowiedziałam się naprawdę wiele.

Zastanawiam się czym właściwie jest ta pozycja. Trochę książka do historii, trochę o socjologii, dużo o polityce, sporo wiedzy medycznej, a całość czyta się jak powieść sensacyjna. To wszystko się jednak dzieje naprawdę i im bardziej byłam tego świadoma, im dłużej czytałam, tym bardziej byłam przygnębiona. Nie, to nie jest miła lektura. To publicystyka odkrywająca dość mroczne sprawy i sprawki. Bardzo bym chciała, żeby trafiła do szerszego grona odbiorców…

To nie jest książka dla matek karmiących piersią, raczej nie. To książka dla osób związanych z polityką, ekologią, feminizmem, edukacją i medycyną. Powinni czytać ją studenci medycyny (hej, znajdziecie czas? To ważne!), położne z oddziałów noworodkowych, ludzie zajmujący się pomocą humanitarną i urzędnicy Ministerstwa Zdrowia. To obowiązkowa pozycja dla feministek! Dziewczyny – czytałyście „Drugą płeć”, czytajcie „Politykę karmienia piersią”! Koniecznie!
Ilustracja pochodzi ze strony wydawnictwa Mamania
Jak już pisałam – trochę ponad 300 stron, ponad 700 przypisów. Nie można zarzucić autorce, Gabrielle Palmer, że podeszła lekko do swojej pracy. Fakt, Palmer ma lekką fiksację na punkcie karmienia piersią i w jej języku daje się to wyczuć. Ale nawet to nie mogło wpłynąć na fakty i liczby, które podaje. Liczby są liczbami.
Dowiedziałam się z tej książki więcej niż spodziewałam się gdy zaczynałam lekturę. O HIV, o płodności, o pracy kobiet. O systemie, który sprawia, że kobiety zostawiają swoje malutkie dzieci, żeby opiekować się za pieniądze malutkimi dziećmi innych kobiet, które muszą pracować, żeby mieć pieniądze na opiekunkę i kredyt. I w efekcie żadna z nich nie spędza z dziećmi tyle czasu ile by chciała, świat kręci się dalej – ale czy chcemy takiego świata?
Muszę podzielić się dwoma fragmentami:

„Kobieta może wyprodukować setki litrów cudownego mleka, którego ślad węglowy jest równy zeru. (…) Na jeden milion niemowląt karmionych butelką zużywa się 150 milionów puszek wyprodukowanych z 23 706 ton metalu. Papierowe etykiety to kolejne 341 ton, a papier przeznaczony na bezsensowne materiały promocyjne waży jeszcze więcej. Coraz popularniejsze staje się używanie tetrapaków, które nie podlegają biodegradacji ani recyklingowi. (…) Można by to jeszcze usprawiedliwiać, gdyby ich stosowanie było dobre dla zdrowia dziecka, ale wcale tak nie jest.”

s. 345
Czyli karmienie piersią jako wybór ekologiczny. Bez butelek, pudełek, etykiet, bez fabryk, bez smoczków, sterylizatorów i całej reszty zbędnego plastiku.

„Błędy i sabotowanie karmienia piersią doprowadziły do normalizacji stosowania sztucznego przyrządu – butelki – oraz podawania dzieciom trzeciorzędnego substytutu wspaniałego pokarmu, jaki produkują nasze ciała. To tak, jakby kule przeznaczone dla tych, którzy nie mogą chodzić, profilaktycznie rozdawano wszystkim, których choć trochę bolą nogi po dłuższym spacerze. Potem zaczyna się zanik tkanki mięśniowej, stosowanie kul staje się biologicznie uzasadnione, a normalne chodzenie niemożliwe.”

s. 353
Niezłe porównanie. Coś w tym jest! Kiedy wreszcie mleko sztuczne będzie traktowane jako wyjście awaryjne w sytuacji, kiedy kobieta naprawdę nie może karmić? To tak, jak z cesarką. Nie mam nic przeciwko cesarkom, wręcz przeciwnie ;) ale tylko wtedy, kiedy robi się je wtedy, kiedy trzeba.
Czytałam niedawno, że Polska jest w absolutnej czołówce europejskiej jeśli chodzi o karmienie dzieci sztucznymi mieszankami dla alergików. W Holandii i Belgii mieszanek tego typu używa się 10 razy mniej. Czyżbyśmy byli najbardziej alergicznym narodem w Europie? A może po prostu kobiety mają najgorsze wsparcie? Pediatra, który opiekuje się Panienką, gdy mocno podejrzewał u niej skazę białkową, powiedział tak „Możemy zrobić tak, jak robi większość, pani ją odstawi, ja jej przepiszę nutramigen i będzie cacy. Ale ja wolę, żeby pani karmiła ją normalnie, wolę żeby była w pełni zdrowa, proszę smarować ją maścią”. No cóż, trochę mi się kłóciło diagnozowanie skazy białkowej z przepisywaniem maści, ale ucieszyłam się że nasz lekarz ma takie podejście do karmienia piersią, że uważa je za najlepsze lekarstwo. To rokuje dobrze na jego poglądy na medycynę i pediatrię… Okazało się, że Panienka nie ma skazy, ominęły ją wszelkie dolegliwości ze strony układu pokarmowego, rośnie śliczna i okrągła. Ja przez jakiś czas trzymałam dietę,
ale potem to zarzuciłam. Jest dobrze. Wiele kobiet nie ma w sobie takiej wiary w karmienie piersią jak ja. Gdy trafi się na lekarza, który uważa podanie mieszanki za lekarstwo – mamy koniec laktacji. Bardzo łatwo podać mieszankę, bardzo łatwo odstawić od piersi. Zdaje się, że w naszym kraju wielu pediatrów nie widzi różnicy w karmieniu piersią i karmieniu modyfikowanym mlekiem krowim. Źle, że ich niewiedza działa nie na ich niekorzyść, a na szkodę dzieciom.
To, o czym pisze Palmer, to świat układów, zależności, pieniędzy i polityki. Gdzieś w tym wszystkim są dzieci, matki i karmienie piersią. Tak naprawdę nieważne, traktowane protekcjonalnie. Liczy się to, co da się
przeliczyć na pieniądze.
To dość smutna, nie pozostawiająca złudzeń lektura. Mam nadzieję, że przeczyta ją jak najwięcej osób. Może coś się zmieni?