Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, już przy nawale pokarmu pojawiły się problemy z karmieniem piersią. Byłam zielona jak szczypiorek na wiosnę, przestraszona i bezradna, a rodzina chcąc mnie wesprzeć przyniosła mi do domu butelkę i mleko modyfikowane. Odetchnęłam z ulgą. Maluch zaczął normalnie jeść, ja przestałam płakać. I nawet nie wpadłam na to, że można robić inaczej. Słyszałam, czytałam o karmieniu naturalnym, ale przekaz prasowy, reklamy z uśmiechniętymi bobasami, akceptacja lekarzy – wydawało mi się, że to co robię jest normalne i dobre. Odkryłam potem, że karmienie butelką ma wady – butelki trzeba ciągle myć i wyparzać, pilnować, żeby zawsze były pod ręką i tak dalej. Okazało się, że nie jest to wcale takie wygodne! No i najważniejsze – między mną a dzieckiem był plastik. Zgubiłam tę naturalną umiejętność jaka powinna być wręcz czymś oczywistym dla mnie i mojego otoczenia. Za drugim razem – o ironio – znowu sięgnęłam po butelkę. Nawet nie pomyślałam o karmieniu naturalnym. Skoro sztuczne w sumie się sprawdziło za pierwszym razem?… Zabrakło mi wiedzy, świadomości, mądrego wsparcia jakiejś mądrej kobiety. No i te reklamy. Naprawdę wszędzie. Butelki i mieszanki można kupić tak łatwo.

Znacie tę historię? Każdy ją zna. Słyszał od koleżanki, kuzynki. Taką albo podobną. A może to historia którejś z was? Jest to też moja historia. Uświadomiłam sobie to dopiero niedawno. Ale moja brzmi nieco inaczej – zamieniłam kilka słów. Oto moja wersja:
Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, już przy nawale pokarmu pojawiły się problemy z odciąganiem pokarmu. Byłam zielona jak szczypiorek na wiosnę, przestraszona i bezradna, a rodzina chcąc mnie wesprzeć przyniosła mi do domu elektryczny laktator z wypożyczalni. Odetchnęłam z ulgą. Maluch zaczął normalnie jeść, ja przestałam płakać. I nawet nie wpadłam na to, że można robić inaczej. Słyszałam, czytałam o odciąganiu ręcznym ale przekaz prasowy, reklamy z uśmiechniętymi bobasami, akceptacja lekarzy – wydawało mi się, że to co robię jest normalne i dobre. Odkryłam potem, że odciąganie pokarmu laktatorem ma wady – laktator trzeba myć i wyparzać, pilnować, żeby zawsze były pod ręką i tak dalej. Okazało się, że nie jest to wcale takie wygodne! No i najważniesze – między mną a dzieckiem był plastik. Zgubiłam tę naturalną umiejętność jaka powinna być wręcz czymś oczywistym dla mnie i mojego otoczenia. Za drugim razem – o ironio – znowu sięgnęłam po laktator. Nawet nie pomyślałam o ręcznym odciąganiu. Skoro laktator w sumie się sprawdziło za pierwszym razem?…Chociaż tak bardzo tego nie lubiłam. Zabrakło mi wiedzy, świadomości, mądrego wsparcia jakiejś mądrej kobiety. No i te reklamy. Naprawdę wszędzie. Laktator można kupić tak łatwo.
To co mnie poruszyło to odkrycie, że ja też wpadłam w tę pułapkę. Wydawało mi się, o ironio, że jestem świadoma, dużo czytam, dokształcam się. A kiedy po urodzeniu Panienki musiałam wrócić na studia zaoczne to przygotowując zapas mleka dla małej sięgnęłam po elektryczny laktator. Serdecznie nie znosiłam odciągania. Słabo mi szło – mnie! chociaż moje piersi do dziś pełne są dowolnej ilości mleka! – mleko leciało długo i niemrawo, było mi nieprzyjemnie, czasami coś źle zrobiłam i pojawiał się ból. Musiałam siadać przed jakimś głupim serialem i udawać, że nie wiem co się dzieje niżej – bo to był jedyny sposób na zrelaksowanie się w obecności tej maszyny.
Dopiero niedawno poczytałam więcej o odciąganiu ręcznym. Spróbowałam – z ciekawości – i okazało się, że to proste i przyjemne. Moje dłonie są milsze niż plastik. Są ciepłe, miękkie, łagodne i dobrze czują pierś. O wiele łatwiej o ten oksytocynowy relaks.
Wygrały reklamy, producenci laktatorów, cała otoczka i wmawianie kobietom, że to jest naturalne i oczywiste. Nie! Przecież to moje, kobiece, matczyne dłonie są najlepszymi laktatorami. Zła jestem sama na siebie że tak się dałam wmanewrować.
Niby to nic wielkiego, błahostka, czym się w ogóle przejmować? Cóż, niby drobiazg. Ale smuci mnie świadomość, że dałam sobie wmówić, że coś sztucznego jest rozwiązaniem oczywistym.
Zapytałam kiedyś producenta słoiczków, dlaczego na swojej stronie internetowej podają, że pierwsze 6 miesięcy to karmienie wyłącznie piersią, zgodnie z zaleceniami WHO, a sami produkują słoiczki z napisem „po 4. miesiącu” które dostają maluszki już w dniu skończenia 4 miesięcy, czyli o wiele za wcześnie? Odpowiedź była prosta i cyniczna – producent ufa, że rodzice są roztropni i wiedzą, kiedy podać dziecku jedzenie. I niby tak, wiedzą – ale… gdyby coś nie było dobre, to przecież nie byłoby tych dań „po 4. miesiącu”, prawda? Tak zapewne wiele osób myśli i w sumie nie ma co się dziwić. Codziennie dajemy sobie wmówić, że producenci chcą dla nas dobrze. Ja sobie też dałam wmówić. Wy sobie dajecie wmówić.
Społeczeństwo daje sobie wmówić.
Jaki to ma związek z moim laktatorem? O  to właśnie chodzi – jego kupno stało się dla mnie oczywiste, postąpiłam zupełnie bezrefleksyjnie. Zupełnie jak ci rodzice, którzy widząc napis „po 4. miesiącu” kupują słoik i karmią malutkie niemowlę zupełnie mu niepotrzebną marchewką.
No cóż, wiemy przynajmniej, że ktoś na tym zarabia.
W każdym razie – laktator nie powinien być oczywistym wyborem. Gdy pojawia się potrzeba odciągania pokarmu te dwa, trzy razy dziennie – na przykład gdy wcześnie wróciło się do pracy – warto wcześniej poćwiczyć ręczne odciąganie. Może okazać się skuteczniejsze i wygodniejsze od odciągania laktatorem – który w końcu jest dodatkowym sprzętem do zabrania ze sobą, wymagającym mycia i przechowywania. Może się też zdarzyć, że kobieta nie umie odciągać ręcznie w sposób ją satysfakcjonujący. I fajnie, może posiłkować się laktatorem, w końcu najważniejsze, żeby dziecko dostało mleko matczyne, a nie krowie. Ale zanim sięgnie się po laktator – może warto umówić się na wizytę w poradni laktacyjnej na przeszkolenie? Może spotkanie La Leche League pomoże? Szukajcie, a znajdziecie.