Od kilku miesięcy chodzę na jogę. Uwielbiam te zajęcia – wstaję w sobotę raniutko, zostawiam dzieciaki, mam czas tylko dla siebie. W drodze powrotnej piję kawę na mieście, robię drobne sprawunki. A na macie – sama rozkosz. Pot, wysiłek, ból mięśni i to cudowne uczucie – nikt mnie nie woła! Joga mnie wycisza, uspokaja, daje mi te 1,5 godziny skupienia tylko na sobie. Ach i och.

A teraz do rzeczy. Uśpiłam Panienkę przy piersi (tak, tak, teraz robimy w ten sposób…). Wstałam z fotela z małą na rękach, podeszłam do łóżeczka i…no nie! Zapomniałam przed kąpielą i usypianiem wyjąć z niego zabawki (wrzucone tam rano z nadzieją, że Panienka się nimi zajmie i da jeszcze pół godziny pospać [łóżeczko to nasz kojec] – nie dała).
Ręce zajęte dzieckiem, niewiele myśląc podniosłam nogę i chwytając zabawki palcami u stóp po kolei wyjęłam i odłożyłam na bok misia, pozytywkę („tylko się nie włącz…tylko się nie włącz…”), klocki, grzechotkę. Udało się, uff! Tak, czułam się dosyć głupio trzymając śpiące dziecko na rękach, stojąc na jednej nodze i drugą przenosząc zabawki. ;)