To oczywiste, kiedy wracam do domu. A dokładniej – jak ich przez chwilę nie widzę.
Po kilku dniach siedzenia z nimi non stop (w tym tygodniu nie pracowałam), z uszami pełnymi Ryku Wściekłej Kronseli, z wiecznie marudzącym nie-odrobię-tych-lekcji Starszakiem, kiedy prawie przyrosłam do domowych spodni dresowych (brr) – wychodzę!!! Ha. Dzięki Ci Ojcu Dzieciom za koncert na który dałeś mi wejściówkę.
Założę sukienkę-nie-do-karmienia, zrobię sobie makijaż, zamienię się w miss świata i okolic i hajda, tyle mnie widzieli. W lodówce czeka odciągnięte mleko dla Panienki. Młody umie sobie zrobić kanapki. Babcie na straży.
Uff.
Wrócę koło północy. Ach, jak mi się wtedy będą podobać moje dzieci i z jaką przyjemnością wtulę się w karczek Panienki do snu!