W naszej rodzinie śpi się dużo. Dorośli chodzą spać późno i lubią wstawać późno. Nie zawsze można, zwłaszcza w tygodniu, ale to zawsze mile widziane rozwiązanie.
Dzieci się dostosowały i nie należą do egzemplarzy wstających o świcie. Na szczęście!
Większy problem stanowi usypianie.
Mam złe wspomnienia z usypiania Starszego, którego należało nosić bądź usypiać przy piersi. Jedno i drugie to dość słabe rozwiązania. Nauczył się zasypiać samodzielnie, w swoim łóżeczku, kiedy miał około dwóch i pół roku. Późno…
Bardzo chciałam nauczyć Mała zasypiania w łóżeczku, jednak unikając wszelkiej przemocy. Za przemoc uważam każda metodę, która zakłada, że dziecko płacze, a rodzic nie reaguje. Tak więc z góry założyłam, że nie doprowadzam do sytuacji, w której odmawiam Małej wzięcia na ręce, gdy o to poprosi.
Po kąpieli i chwili pieszczot nakarmiłam ją, a potem odłożyłam do łóżeczka. Głaskałam ją i nuciłam cicho kołysankę. Po kilku minutach zaczęła się niepokoić, więc ją podniosłam i chwilę ponosiłam nucąc. Potem znów odłożyłam, ale po chwili rozpłakała się i znowu ją wzięłam. Za trzecim razem odłożona patrzyła na mnie spokojnie, uśmiechając się gdy nuciłam. Głaskałam ją po brzuszku, a ona tarła oczy. I w końcu je zamknęła. Zasnęła na dobre.
Bajka? Życie, panie, życie.
Udało mi się trzeciego dnia. Dwa poprzednie wieczory próbowałam, ale mała zasypiała w końcu na rękach. Wierzę, że dzięki temu, że odłożenie do łóżeczka nie będzie jej się kojarzyło z płaczem i samotnością, będzie spokojnie zasypiać.
Bo ona doskonale wie o tym, że po drugim nocnym karmieniu zostaje już z nami w łóżku i rano budzimy się we trójkę (albo i czwórkę)…