Pierwsze dziecko urodziłam w 37w5d. Z zaskoczenia. Myślałam, że wieczorny ból brzucha to efekt przejedzenia się tortem urodzinowym bratanka. Piłam sobie miętkę i luzowałam się. Potem około 23 pomyślałam, że właściwie to muszę odkurzyć. Potem postanowiłam zjeść kaszkę malinową dla niemowląt (o dzięki wam, sklepy nocne!). A potem poszłam spać, na trzy godziny. O 3 nad ranem wyskoczyłam z łóżka ze zwinnością o jaką nikt by mnie nie podejrzewał, z okrzykiem „o cholera!”. Odeszły mi wody. Jako dziewczyna młoda i głupia byłam przekonana, że muszę w te pędy jechać do szpitala, więc w panice zaczęłam pakować torbę (oczywiście nie przygotowałam jej wcześniej), ubierać się itd. No a za naście godzin urodziłam młodzieńca.
Teraz, kiedy jestem starsza, mądrzejsza i doświadczona przez życie wiem, że torbę do szpitala warto zapakować wcześniej. Od jakiegoś miesiąca przypominają mi o tym różne portale, suwaczki itd. Byłam obojętna. Dziś poczułam w sobie, że nadszedł czas pakowania torby.
Zaczęłam od dokumentów. Ułożyłam wszystkie w jednym, małym pokrowcu. Wiem gdzie mam książeczkę ubezpieczeniową (z aktualnym stempelkiem!), wiem gdzie mam wyniki badań na kiłę (nie mam kiły). Wszystko jest.
Potem przygotowałam trzy komplety ubranek dla dziecka. Trochę pokiwałam głową nad śpioszkami, bo nadal nie ogarniam się w rozmiarach. Wszystko jest małe. Jako wzór wzięłam śpioszki ze znaczkiem Supermana, które miał na sobie mój synek w wieku 1 dnia. Wszystko umieściłam w siateczce, cacy.
Potem poszłam szukać kuferka na kosmetyki. I nie znalazłam go.
I jakoś mi się odechciało pakować.
eee. jeszcze nie czas. zdążę.