Kalendarz mówi: 44 dni do terminu!
A serce mówi – mniej…
Brzuch się wziął i opuścił. Szyjka macicy, ten cudowny wytwór, który tak mały w gruncie rzeczy, a mający w sobie tyle siły, by trzymać kilka kilogramów wspomaganych grawitacją, moja szyjka zaczęła mięknąć. Co to oznacza? Ano w zasadzie i dużo, i niewiele. Miękka szyjka sugeruje, że powinnam się oszczędzać, ale nie wpadać w panikę, bo z miękką szyjką to można swobodnie dohulać do 42 tygodnia. Jednak położna na hasło „opuszczony brzuch i miękka szyjka” zrobiła tylko „hehe”. Opuszczony brzuch to dziecię, które zrobiło „siup” i wpasowało się w kanał rodny swoją łepetynką. Tak więc napór na moją dzielną szyjkę się zwiększył. Jej miękkość może być mi ulgą w czasie pierwszej fazy porodu – zacznę z innego pułapu, cała akcja może trwać krócej.
Teraz pozostaje mi tylko obstawiać termin porodu. Pełne 37 tygodni osiągnę 5 marca. Czyli po tym terminie mogę już bezpiecznie i na legalu rodzić, w imię zasady „termin porodu plus minus dwa tygodnie”. O ile mnie pamięć nie myli, 9 marca jest pełnia. Osobiście wolałabym rodzić po weekendzie 12 – 13, bo mam na niego poważne plany, ale nie będę się kłócić.
Umówmy się, ważne, żeby między 37 a 42 tygodniem, zdrowo i bezpiecznie.